Nie jest tajemnicą, że kluby w listopadzie 2020 podpisały milionowe kontrakty na sezon 2021. Prezesi założyli oczywiście, że pojadą od początku z kibicami. Już sprzedawane są karnety, a kasa z nich jest przeznaczana na spłatę bieżących zobowiązań (w tej chwili płacone są pieniądze za przygotowanie do sezonu). Finalnie może się jednak okazać, że pieniądze za karnety trzeba będzie zwrócić. Jeśli liga ruszy zgodnie z planem, czyli 3 kwietnia, to mogą odpaść jakiekolwiek przychody z dnia meczu. PGE Ekstraliga już mówi, że trzy kolejki bez widzów można założyć w ciemno. Start w takich warunkach, a dodajmy, że pandemia może też wpłynąć na terminowość realizacji przeróżnych umów sponsorskich, grozi tym, że kluby bardzo szybko stracą finansową płynność. Zwłaszcza że już na kwiecień planowane są cztery kolejki, co dla każdego prezesa oznacza wydatek na poziomie około 1,2 miliona złotych. Założyliśmy średnią 52 punkty z bonusami na mecz. Każdy z nich wyceniliśmy na 6 tysięcy. W kwietniu mamy więc mocne finansowe wejście, a w maju nie będzie lepiej. Maj to trzy kolejki, czyli ponad 900 tysięcy do zapłaty. Nic dziwnego, że niektórzy chcą jechać w czerwcu. Do tego czasu na konta klubów spłynie druga rata z Ekstraligi Żużlowej. Na pewno będą też pieniądze z samorządów, które często gęsto są przelewane dopiero w maju. Przełożony na czerwiec start oznacza, że kluby będą musiały rozliczyć pierwsze faktury od zawodników dopiero na początku lipca. Od momentu wystawienia jest przeważnie 30 dni na zapłatę. Do tego czasu z pewnością uda się wszystko ogarnąć na tyle, że nie będzie problemów z płatnościami. Dzięki temu uda się zachować pozory o świetnej finansowej kondycji klubów, co dla działaczy ma znaczenie, bo jednak wpływa na wizerunek. Najgłośniej o przełożeniu mówią właściciel eWinner Apatora Toruń Przemysław Termiński i prezes Moje Bermudy Stali Gorzów Marek Grzyb. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź