- Przyjechaliśmy do znajomych, a syn, gasząc silnik, stwierdził, że chyba woda się gotuje - relacjonuje prezes Włókniarza. - Otworzyliśmy maskę, ale tam już było widać płomienie, więc kazałem się synowi odsunąć, a sam chwyciłem za gaśnicę. Błyskawicznie pojawili się gapie, którzy podawali mi gaśnice ze swoich aut. Robiłem wszystko, żeby ogień nie doszedł do zbiornika z paliwem. Michał Świącik przyznaje, że gasząc auto, przypomniał sobie czasy, kiedy w wojsku był saperem. - Ten, jak wiadomo, myli się tylko raz - przyznaje ze śmiechem. - Ja się nigdy nie pomyliłem, bo w innym razie byśmy nie rozmawiali. A wspominam o tym, bo ta sytuacja z autem była zero-jedynkowa. Wystarczył jeden błąd i już by mnie nie było. Żona była na mnie zła, że się narażałem, choć to jej auto, ale nie chciałem, żeby ktoś inny ucierpiał w tym pożarze, a obok stały przecież inne auta. Kiedy przyjechała straż pożarna, sytuacja była już opanowana. - Panowie pochwalili, że udało mi się uratować auto przed wybuchem, który na pewno narobiłby szkód. Zatem brawura się opłaciła. Minus jest taki, że mam poparzone palce. Jednak to nic poważnego. Właściwie to dopiero na drugi dzień zauważyłem - kwituje bohaterski prezes. Działacz do ugaszenia pożaru potrzebował kilku gaśnic. Pomogła taka duża z wozu MPK. Okazuje się, że podał ją inny pan Michał, który jest wielkim kibicem Włókniarza. Kibice już żartują, że może by dać mu darmowy karnet na ten sezon w ramach podziękowania. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź