Marek Grzyb przebojem wdarł się na żużlowe salony. Lokalnie, w Gorzowie, szybko zdobył uznanie. A to za akcję z kibicami i dopieszczenie tego środowiska, a to za ostre słowa pod adresem zarządzającej rozgrywkami PGE Ekstraligi, gdzie mówił między innymi o kabarecie i "drukarni", która robi krzywdę Moje Bermudy Stali Gorzów. Nagle jednak aktywny w mediach społecznościowych działacz zmienił się nie do poznania. Z jego Facebooka i Twittera zaczęły wychodzić ładne, dopieszczone komunikaty bliźniaczo podobne do tych, które można zauważyć na profilach senatora Władysława Komarnickiego. Jak udało nam się ustalić za przemianą prezesa Grzyba stoi Marcin Wasilewski, były starosta gorzowski. O Wasilewskim mówią, że jest człowiekiem Komarnickiego. Na pewno był szefem jego biura, a starostą został dzięki politycznej układance, o której było głośno w całej Polsce. Chodzi o to, że w listopadzie 2018, w powiecie gorzowskim zawiązano koalicję PO - PiS. Gazeta Lubuska pisała o tym, że "ojcem chrzestnym" koalicji był Komarnicki, który jej zawiązanie poprzedził stwierdzeniem, że "wejdzie w układ z każdym, kto zapewni rozwój powiatu". W tym roku cała konstrukcja polityczna w Gorzowie runęła, a Wasilewski stracił stanowisko starosty. We wniosku o jego odwołanie napisano, że utracił zaufanie nie tylko grupy inicjatywnej, ale i większości radnych. Ci mówili i pisali, że starosta stracił energię, zapał i dobrą wolę. Dodawano, że brak mu merytorycznego przygotowania do piastowanego stanowiska, że nie wypełnia prawidłowo swoich zadań. Zarzucano, że nie bierze udziału w posiedzeniach komisji, a także to, że pobiera delegacje służbowe na wyjazdy do sąsiednich gmin. O wszystkim pisała Gazeta Lubuska, której były już starosta tłumaczył, że jego odwołanie, to czysta polityka, że nie ma merytorycznych podstaw. Zapytaliśmy pana Grzyba o jego współpracę z Wasilewskim, ale odmówił komentarza. Jeśli jednak prawdą jest, o czym mówią w Gorzowie, czyli że dla pana prezesa klub Stal ma być trampoliną do kariery politycznej, to taki człowiek jest mu zwyczajnie potrzebny. Zwłaszcza po kilku wizerunkowych wpadkach. Kibice z grupy, z którą pozował do zdjęcia, potem rozprowadzali vlepki "zakaz pedałowania". Uderzanie w PGE Ekstraligę i mówienie o "drukarni" też nie podniosło notowań klubu u władz zarządzającej rozgrywkami spółki. Teraz jednak wszystko jest cacy. Komunikaty na kontach prezesa są gładkie i nie drażnią nikogo. Inna sprawa, że panu prezesowi od czasu do czasu zdarza się zagrać jak kiedyś. Całkiem niedawno instruował działaczy Ekstraligi w kwestii konieczności renegocjacji umowy telewizyjnej. Entuzjazmu tym nie wzbudził, bo nowy kontrakt właśnie jest negocjowany, a takie rozmowy lubią ciszę.