Na szczęście fizycznych ataków na mechaników nie mamy w żużlu zbyt wielu, a przynajmniej nie widać ich zbyt często. Ostatnia głośna sytuacja to atak Mateja Zagara podczas Grand Prix w Gorzowie w 2015 roku. Poszkodowany mechanik pozwał słoweńskiego żużlowca i po dwóch latach zwaśnione strony zawarły ugodę, na mocy której poszkodowany miał otrzymać 10 tysięcy złotych. To, że bezpośrednich ataków na mechaników nie ma zbyt wielu, nie oznacza jednak, że ich życie jest usłane różami. Zwracali oni na to uwagę choćby w liście wystosowanym w marcu zeszłego roku, krótko po wybuchu pandemii. Podkreślając jak istotną są częścią tego sportu, namawiali zawodników do niezwalniania pracowników, a oficjeli do pomocy zawodnikom w utrzymywaniu swoich podwładnych. Pół roku bez pieniędzy Przed rokiem sytuacja była wyjątkowa, ale to nie oznacza, że mechanicy w "normalnych czasach" są w dużo lepszej sytuacji. Oczywiście, część z nich zarabia bardzo dobre pieniądze (ok. 9 - 15 tysięcy złotych) i jest wynagradzana przez cały rok. Niestety takie warunki pracy ma mniejszość tej grupy. Standardem w żużlu jest to, że mechanicy nie otrzymują wynagrodzenia w okresie zimowym lub mają je znacząco zmniejszone. W pierwszej chwili wydaje się to być logiczne, bo przecież na żużlu jeździ się od marca do października. Prawda jest jednak taka, że choć w mniejszym wymiarze godzin, mechanicy pracują też zimą. Do ich obowiązków należy choćby uzupełnienie zaplecza sprzętowego, a później przygotowanie sprzętu do sezonu. Oznacza to, że przez pół roku intensywnej, czasami całodobowej pracy, zarabiają na drugie pół roku, w którym - choć też pracują - nie zarabiają wcale lub prawie nic. Duże rozwarstwienie Przed kilkoma tygodniami informowaliśmy o tym, że już teraz część zawodników poinformowała swoich pracodawców, że po sezonie trzeba będzie usiąść do stołów i renegocjować warunki współpracy. Wszystko dlatego, że środki z praw telewizyjnych w PGE Ekstralidze znacząco się zwiększą. Przełoży się to zapewne na wysokości kontraktów. Chcą to wykorzystać mechanicy i polepszyć swój byt. Niestety nie jest tak, że polepszy się byt wszystkich. Na podwyżki będą mogli liczyć tylko ci, którzy pracują z zawodnikami startującymi w PGE Ekstralidze (tylko tam kontrakt wzrasta) i na pewno nie wszyscy, a tylko najlepsi w swoim fachu. Z jednej strony to normalne, że najlepsi zarabiają najwięcej, jednak ze względu na brak regulacji ich zarobki różnią się znacząco, wręcz bardziej niż powinny. Część zarabia kilkanaście tysięcy przez cały rok, część kilka przez pół roku. Jedni zarabiają nawet dwa razy więcej od drugich za tę samą pracę. Mechanicy podstawą sportu Dla osób postronnych może to być szokujące, że część środowiska, która u podstaw tworzy ten sport i pośrednio wpływa na wyniki zawodów, nikogo nie obchodzi i nie ma zapewnionych podstawowych praw. Klubów nie interesuje ich los. Zapomina się, że kontraktując zawodnika, zatrudnia się cały team. Do dobrych wyników potrzebny jest nie tylko dobry żużlowiec, ale też dobry sprzęt. A żeby sprzęt był dobry, trzeba umieć go odpowiednio dopasować. Tu dobry mechanik jest kluczowy. Pracy mechaników nie regulują też żużlowe przepisy. Są w nich zapisy dotyczące osób funkcyjnych, które mają licencje i są ubezpieczone na wypadek jakiegoś nieszczęścia w trakcie wykonywania obowiązków na zawodach. Mechaników nie zabezpiecza się w żaden sposób, choć zdecydowanie warto. Klubom i władzom powinno na nich zależeć Przede wszystkim dobre warunki pracy mechaników powinny być kluczowe dla klubów. Mają oni przecież wpływ na wyniki drużyny, często większy niż trenerzy, czy menadżerowie. Choć na pozór kontrowersyjna, to jednak prawdziwa wydaje się być teza, że większym problemem dla klubów byłby brak mechaników, niż brak menadżerów. Żużlowym organom też powinno zależeć na tej części środowiska. Choć formalnie nie zachodzi pomiędzy nimi relacja, bo mechanicy podlegają formalnie żużlowcom, to jednak w praktyce są częścią ligi. Co może zaskakiwać, zdarzają się mechanicy, którzy pracując dla zawodników ekstraligowych, pracują "na czarno". W przypadku jakiegoś wypadku, o który w tak dynamicznym środowisku pracy nietrudno, byłby spory problem - nie tylko prawny, ale wizerunkowy. Mówimy o lidze, której kontrakt telewizyjny opiewa na 242 miliony złotych, a osoby ją tworzące nie mają umów. Szansą jedynie regulacje Na tę chwilę ciężko sobie wyobrazić by mechanicy byli w stanie oddolnie wywalczyć poprawę swoich warunków pracy. Choć może to dziwić, bo podaż specjalistów w tym zakresie nie jest zbyt duża, to, np. zeszłoroczny list nie zmienił ich sytuacji. Jedyną szansą pozostają tu centralne regulacje. Warto pomyśleć, np. o wymuszaniu zatrudniania określonej liczby mechaników, w określonym wymiarze w kontraktach zawodniczych. Oczywiście wraz z prawem do kontroli i zastosowaniem kar, np. w postaci wstrzymania wypłaty wynagrodzenia do momentu spełnienia zapisów umowy. O tym, że wymuszanie zatrudnienia jest możliwe, pokazuje PGE Ekstraliga, która chce na klubach wymusić budowę struktur. Innym pomysłem jest wprowadzenie licencji dla mechaników. Wyeliminowałoby to sytuacje, w których w parkach maszyn na różnych zawodach pojawiają się przypadkowe osoby, które - choć nie są fachowcami - akurat były w pobliżu i ze względu na to, że "coś" potrafią zrobić, pracują w trakcie zawodów.