Obecnie wygląda to tak, że zawodnik oficjalnie ma wpisaną w kontrakcie kwotę X, ale wszyscy wiemy, że za taką stawkę nie jedzie. Regulamin jednak nie pozwala na podanie większej, dlatego resztę żądanej przez siebie kwoty żużlowiec dostaje w ramach tak zwanej umowy (umów) sponsorskiej. Jest ona wyłącznie kwestią porozumienia na linii zawodnik-klub/sponsor i nie może być kontrolowana przez organy zarządzające ligą. To rodzi wiele nieporozumień i dyskusji na temat etycznej strony tego procederu. Taka hybryda sprzyja też podbijaniu stawek (klub nie odpowiada za zobowiązania sponsora, więc w ramach dodatku oferuje często wirtualne pieniądze), psuciu rynku, ale i też oszukiwaniu żużlowców, którzy często gęsto nie dostają dodatkowych kwot i nawet nie mają się gdzie poskarżyć. Klub licencji przez to nie straci, bo jak wspomnieliśmy te umowy są poza regulaminem. - Po co robić coś takiego jak stała stawka za punkt czy podpis, jeśli potem okazuje się, że można to sprytnie ominąć - pyta Marta Półtorak, przez wiele lat prezes i właściciel Stali Rzeszów. - Tego typu rozwiązania w ogóle nie powinny funkcjonować. Proszę zobaczyć, jak sprytnie można ominąć wszelkie zapisane w regulaminach limity jedną czy drugą umową sponsorską. Znajduje się jakiś taki darczyńca i poprzez klub deklaruje żużlowcowi wsparcie. Nie oczekuje nawet zbyt dużych świadczeń sponsorskich, tylko powiedzmy ekspozycję loga i wejściówki na mecz. W dużym stopniu o takie pieniądze oparty jest kontrakt zawodnika. Potem w trakcie sezonu okazuje się, że sponsor jest niewypłacalny i żużlowiec zostaje na lodzie - tłumaczy pani Półtrorak postulując pełną jawność kontraktów, która posłuży wszystkim stronom, bo dzięki niej zawodnik będzie miał pewność, że dostanie całą kasę (klub w innym razie nie dostanie licencji), a działacz nie będzie musiał bawić się ze sponsorami w gierki typu: zamiast na klub, przelej na sponsora. Na dokładkę, zdaniem Półtorak, taka jawność powiązana z wykluczeniem możliwości podpisywania umów sponsorskich sprawi, że nie będzie podbijania stawek. Kluby będą musiały się stać bardziej odpowiedzialne, bo jeśli nie przeleją tego, co obiecają, to mogą nie dostać licencji. Odpowiedzialność, która teraz ciąży na sponsorze, przejedzie na prezesów, a oni nie będą mogli rozłożyć rąk i powiedzieć zawodnikowi: nie mam dla ciebie obiecanej kasy. Jawność powinna więc zakończyć proceder oferowania wirtualnych kontraktów. - Klub jest transparentny tylko jeśli podpisuje się pod wszelkimi zobowiązaniami, a licencję dostaje, gdy to wszystko ma uregulowane - kontynuuje Półtorak. - Stosowanie sztucznych rozwiązań w postaci umów sponsorskich nie jest dobre, sprzyja zagraniom nie fair. Dlatego nie może być żadnych hybryd, żadnego drugiego obiegu pieniędzy. Potrzebne są jasne, przejrzyste reguły. Te, które mamy obecnie powodują psucie rynku. Z jednej strony mamy zawodników, którzy podnoszą oczekiwania wiedząc, że regulaminowe limity są sztuczne. Z drugiej są prezesi. Część z nich psuje rynek przez kuszenie żużlowców dużymi pieniędzmi z umów, za które nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. - Jeśli jakiś sponsor chce wspierać konkretnego zawodnika, to niech to robi przez klub. To kwestia porozumienia. Indywidualne porozumienia sponsora z żużlowcem w tej formie, jaką mamy obecnie, wzbudzając kontrowersje i nieporozumienia. Trudno jednak mieć pretensje do zawodników, że wykorzystują obecną sytuację windując stawki. To druga strona powinna ustalić zasady. Powinno być, że całość płaci klub, a kontrakt powinien być w pełni jawny - kwituje Półtorak. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź!