Oczywiste jest to, że nie każdy ośrodek dysponuje takim samym budżetem i nie każdego stać na udogodnienia dla kibiców czy nowoczesny system sztucznego oświetlenia. To nie są jednak rzeczy, których brak może doprowadzić do odwołania meczu. Kibice sobie poradzą, a zawody można rozegrać przed zmrokiem. Największy problem jest z deszczem, który w ostatnich latach urósł do rangi prawdziwej zmory klubów, nie tylko z PGE Ekstraligi. W zasadzie półgodzinny deszcz wystarczy, by zawodnicy wyszli na tor i stwierdzili: jest niebezpiecznie, nie jedziemy. Czasem robili tak nawet w obliczu decyzji sędziego o tym, że zawody odwołane nie są. Jest na to wszystko proste rozwiązanie i nazywa się plandeka. Taka, która uratowała piątkowy turniej GP w Lublinie. Prognozy na ten dzień już od jakiegoś czasu były co najmniej niepokojące. W rzeczywistości padało jeszcze więcej i dłużej niż było to zapowiadane. Gdyby tor przyjął taką ilość wody, nie byłoby mowy o odjechaniu turnieju w piątek. Postanowiono jednak ściągnąć plandekę z Wrocławia i rozłożyć ją na torze na długo przed planowanym rozpoczęciem zawodów. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, bo po jej zdjęciu nawierzchnia wyglądała świetnie, pozwalając na dobre i bezpieczne ściganie. Biorąc pod uwagę koszt posiadania takiej plandeki i jej efektywność, należy zastanowić się, dlaczego dopiero od przyszłego sezonu posiadanie jej będzie obowiązkowe. To może być przełom dla żużla Nawet nie ma sensu liczyć, ile różnego typu zawodów można było rozegrać w pierwotnym terminie, gdyby tor zabezpieczono plandeką. Plusów takiego rozwiązania jest mnóstwo. Po pierwsze, zawodnicy nie jadą często kilkuset kilometrów na darmo, tylko po to, by na miejscu dowiedzieć się, że mają wracać do domu. Po drugie, zapobiega to nerwom kibiców, którzy spragnieni emocji przychodzą na stadion, a za chwilę muszą wracać do domu. Po trzecie - w tym przypadku chyba najważniejsze - zawody z tak niskim prawdopodobieństwem odwołania momentalnie stają się znacznie bardziej atrakcyjnym produktem dla telewizji, która jak wiemy pompuje wielkie pieniądze w żużel. O słuszności posiadania plandek nikogo zatem przekonywać więcej nie trzeba. Żeby była pełna jasność - koszt plandeki to nie są groszowe sprawy, bo około 250-350 tysięcy złotych. Jeśli jednak zestawimy ich cenę ze skutecznością oraz możliwością uchronienia się przed dodatkowymi kosztami wymuszonymi odwołaniem zawodów, to wcale nie jest to kwota wygórowana. Historia z Lublina pokazała, że warto zainwestować. Powinniśmy również dążyć do tego, by jak najszybciej podobne udogodnienia pojawiły się także w niższych ligach. Tam oczywiście kluby nie mają takich budżetów, ale przy wsparciu samorządów oraz sponsorów, są w stanie to zrobić. Pieniądze wydane na tę inwestycję mogą szybko się zwrócić.