Kamil Hynek, Interia: Zmienia pan pierwszoligowe Gniezno na drugoligowe Opole. Ktoś powie, no gość oszalał, przecież to sportowa degradacja. Piotr Mikołajczak, menedżer i dyrektor sportowy OK Bedmet Kolejarza Opole: Nie ma tutaj mowy o jakiejkolwiek degradacji. Na rynku transferowym, oprócz zawodników, można zauważyć również ruchy menedżerów oraz trenerów. Na każdym poziomie rozgrywek są różne wyzwania, które są również bardzo ciekawe. Mamy przykłady z tego sezonu, jak chociażby trenera Kędziory, czy menedżera Michała Finfy. Oni również zeszli poziom niżej i podjęli się nowych wyzwań, które niczym nie odstępują od tych ekstraligowych. Tak też odbieram swoją przeprowadzkę do Kolejarza. Jakie są pana zadania w Kolejarzu, czym się pan zajmuje? - W klubie pełnię funkcję dyrektora klubu i odpowiadam za część zadań organizacyjnych, a także funkcję menedżera zespołu, który budowałem i będę go prowadził w sezonie 2021. Czemu tak właściwie opuszcza pan Gniezno, skoro Car Gwarant Start nazywa często swoim "dzieckiem"? - Start zawsze będzie zajmował wyjątkowe miejsce w moim sercu. Współtworzyłem go z kolegą od podstaw, więc to naturalne, że jest dla mnie klubem numer jeden. Przez cztery lata mozolnie, wspólnymi siłami udało nam się wypracować markę klubu w pełni wiarygodnego. Wierzę, że nadal tak pozostanie i Start nadal będzie się rozwijał we właściwym kierunku. A moje odejście z Gniezna jest wynikiem pewnych różnic zdań w zakresie funkcjonowania klubu w niektórych jego obszarach. Postanowiliśmy z kolegą, że lepiej będzie, jeśli nasze drogi tymczasowo się rozejdą. Oczywiście, chodzi o pełnienie roli w klubie, gdyż członkiem stowarzyszenia ciągle jestem. Zamierza pan w przyszłości wrócić do gnieźnieńskiego klubu mądrzejszy o pewne sprawy? Tak wnioskuję po pana odpowiedzi, że przysłowie, iż dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi akurat pana nie dotyczy? - Przy swoim pożegnaniu powiedziałem do zobaczenia, a nie do widzenia. Tak jak mówiłem klub jest mi bardzo bliski, więc jeżeli zajdzie taka potrzeba, to oczywiście jestem w stanie do niego wrócić. Odszedłem w dobrych relacjach i nadal one takie pozostają. Można powiedzieć, że czuję się po części spełniony, gdyż wszystko, co robiłem dla klubu wykonywałem bardzo skrupulatnie i bez zastrzeżeń z jakiejkolwiek strony. Oddałem dla tego klubu sporo swojego osobistego czasu i energii, czego nie żałuję. Oczywiście jest jeszcze wiele do zrobienia, miałem swoje pomysły i być może do nich kiedyś uda się cofnąć. Na ten moment kolega realizuje swój plan działania. Za pana kadencji Start był gotowy, aby awansować do PGE Ekstraligi, albo nastąpi to wkrótce? - Myślę, że sportowo i organizacyjne z roku na rok zbliżaliśmy się do tego celu. Właśnie w tym sezonie mój plan zakładał wzmocnienie składu oraz walkę o ten cel. Drużyna została skonstruowana jednak troszeczkę inaczej, głównie przez wizję różnego spojrzenia na kwestie planowania budżetowego. Ale absolutnie nie twierdzę, że obecnego składu nie stać, żeby skutecznie bić się o awans wyżej. Wierzę w tych zawodników i choć na papierze może to wyglądać nie do końca, tak dobrze jak np. w Gdańsku czy Tarnowie, to ci chłopacy mogą sprawić niejedną niespodziankę. Jeśli natomiast chodzi o kwestię finansową gotowości do startów w elicie, już w 2020 roku założyliśmy spółkę akcyjną, która była pierwszym krokiem pod realizację tego planu. Wydaje mi się, że przy ewentualnym wygraniu eWinner 1. Ligi, ustąpieniu pandemii, wsparciu środkami z TV, które są bardzo duże w PGE Ekstralidze, klub dałby sobie radę w tej klasie rozgrywkowej. Oczywiście, wymagałoby to jeszcze mocniejszego nacisku na sferę marketingową, ale ten temat dałoby się odpowiednio ułożyć, aby spiąć całość kwestii budżetowych. W żużlu, zwłaszcza w okresie transferowym, nie ma już od dawna miejsca na miękką grę i sentymenty. Miałby pan skrupuły wyjąć zawodnika z Gniezna? - Trudno mi się w tej chwili na ten temat wypowiadać, gdyż z uwagi na różnicę w klasach rozgrywkowych i aspektach finansowych zawodników, nie ma na to szans. W przypadku jednak awansu do eWinner 1. ligi żużlowej, jeśli dany zawodnik zgłosiłby się do klubu z Opola, to nie widziałbym przeszkód, aby z takim zawodnikiem porozmawiać. Macie w Opolu plan B, obejmujący jazdę bez kibiców, czy generalnie drugi podobny rok, jak ten 2020 dla 2. LŻ może się okazać pocałunkiem śmierci? - Obecnie razem z zarządem klubu na nowo kalkulujemy, nie ujmując przychodów ze sprzedaży biletów. I powiem szczerze, lekko nie ma. Na teraz mogę powiedzieć, że może być wszystkim klubom bardzo ciężko spiąć budżety. Obawiam się, że przy takim scenariuszu, po sezonie z uzyskaniem licencji zwykłej, nie będzie już tak kolorowo, jak w tym roku, a co niektórzy mogą skończyć jeszcze gorzej. Nie chciałbym być złym prorokiem, dlatego musimy zrobić, co w naszej mocy, żeby to nabrało jakiejś normalności w tych trudnych czasach. W bieżącym roku nie ma zdecydowanego faworyta do wygrania ligi, jakim były ostatnio Wilki Krosno? - Pełna zgoda. Jest mnóstwo silnych drużyn i rywalizacja zapowiada się bardzo ciekawie. Zespoły z Daugavpils, Rzeszowa czy też Landshut dysponują naprawdę konkretnymi nazwiskami i nikt tanio skóry nie sprzeda. Broń Boże nie skazuję pozostałych drużyn na pożarcie, każdy może wygrać, każdy może przegrać, taki urok sportu. Spodziewam się wielu niespodzianek, więc trzeba będzie być skupionym od pierwszej do ostatniej kolejki. Przepis U24 otworzył wam rynek na kilku ciekawych zawodników, którzy w normalnych warunkach pewnie nie trafiliby do 2. LŻ. Trudno było namówić do jazdy u was Thorssella, czy Kudriaszowa? - To prawda, regulacja spowodowała większą migrację na rynku transferowym. Negocjacje z tymi żużlowcami były bardzo konkretne i dość krótkie. Zawodnikom spodobała się wizja klubu, założenia jakie stawiamy, dlatego finalnie wyrazili oni aprobatę na starty w Opolu, choć oczywiście łatwo nie było. W całości odpowiadał pan za kompletowanie drużyny, zatem może pan zdradzić, czy był zawodnik, którego bardzo pan chciał, a jednak nie trafił do Kolejarza? - W działaniach bardzo wspierał i wspomagał mnie zarząd. Myślę, że osiągnęliśmy, to co sobie nakreśliliśmy. Nie będę ukrywał, iż ubiegałem się o jeszcze jednego zawodnika, lecz wyczekał okres transferowy do samego końca i wszedł do drużyny pierwszoligowej, a to było jego priorytetem. Wiedziałem o tym od samego początku, bo sprawa postawiona było jasno. Przy okazji życzę temu żużlowcowi samych trójek na torach eWinner 1. Ligi. Kluby zagraniczne, jest pan za czy przeciw. Czeka was trochę podróżowania po Europie? - Wolałbym, aby w polskiej lidze występowały same rodzime kluby. Zetknęliśmy się jednak taką sytuację, że dwa ośrodki zniknęły z żużlowej mapy, myślę tutaj o Krakowie oraz Pile, i bez ratunku ze strony ekip zagranicznych rozgrywki na najniższym szczeblu nie miałyby sensu. Jest jak jest, sporo godzin spędzimy w trasie, a wiadomo, jak wyglądają kwestie finansowe, zarówno klubów jak i zawodników na tym poziomie. Brak awansu będzie porażką? - Nigdy nie podchodzę do tego w ten sposób. To jest tylko sport, a w żużlu szczególnie, o końcowym sukcesie decyduje zbyt dużo czynników. Naszym zadaniem jest po pierwsze znalezienie się w fazie finałowej, a tam zabawa zaczyna się od nowa i wszystko jest możliwe. Będziemy wypruwać żyły, aby zdobyć, jak najwięcej w sezonie 2021. Miastu, kibicom ten upragniony awans się należy. Znakomicie dogaduje się pan z Juricą Pavlicem, nie kusiło, żeby ściągnąć Chorwata z emerytury? Z Jurą od samego początku, aż do teraz, mam wyśmienity kontakt i bardzo często ze sobą dyskutujemy. Zawsze podobało mi się jego podejście do żużla i nie ukrywam, iż teraz również z tego korzystam. Natomiast o powrocie Jury do ścigania nigdy nie rozmawiałem, gdyż wiem, jakie było podłoże jego rezygnacji z kontynuowania kariery i co dla niego obecnie jest najważniejsze. Nie starałem się mu nawet w najmniejszym stopniu burzyć planów i zawracać głowę ponownym zapraszaniem do siadania na motocykl. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! <a href="http://www.sport.interia.pl/?utm_source=testlinkow&utm_medium=testlinkow&utm_campaign=testlinkow" target="_blank">Sprawdź!</a>