Jakub Czosnyka, Interia.pl: Jakie nastroje panują w Lesznie po porażce u siebie z Betard Spartą Wrocław? Zakładam, że nikt w klubie nie tryska humorem.Piotr Baron, menedżer Fogo Unii Leszno: - Na razie nastrój jest w porządku. Jedziemy kolejny mecz. Po nim dopiero będziemy się zastanawiać co dalej. Oczywiście nie ma huraoptymizmu, ale nie robimy tragedii. Liczy się dwumecz, a nie jedno spotkanie. Wyczuwam w pana głosie nadzieję, ale umówmy się - we Wrocławiu na pewno faworytem nie będziecie.- Jedziemy się tam ścigać, wygrywać i wywalczyć awans do finału. Nikt z nas nie zakłada z góry porażki.Nadzieją dla was jest chyba fakt, że Unia we Wrocławiu zawsze dobrze jeździła.- To prawda. Wrocławianie lubią jeździć u nas, a my u nich. Zobaczymy, jak to będzie wyglądało w niedzielę.Zdaje pan sobie sprawę, że w razie wygranej z Betard Spartą i potencjalnie awansu do finału, mówilibyśmy o jednej z największych niespodzianek ostatnich lat w PGE Ekstralidze?- Pewnie by tak było, ale nie bylibyśmy sportowcami, gdybyśmy nie wierzyli w wygraną.Zastanawiał się pan, co właściwie nie poszło podczas pierwszego meczu w Lesznie?- Nie trzeba się nad tym zastanawiać. Po prostu zdobyliśmy za mało punktów.Słychać głosy, że sami załatwiliście się torem.- Nie zwracam uwagi na słowa tych wszystkich fachowców. Wystarczy zobaczyć, że cztery tygodnie temu wrocławianie jechali u nas również świetnie, a tor był przygotowany inaczej. Nie zrzucałbym więc winy na ten aspekt. Przez trzy tygodnie pracowaliśmy z drużyną dokładnie na takiej nawierzchni. Każdy miał okazję spasowania się i wjechania się w ten tor.Najmocniej zawiedli młodzieżowcy? Porównując te dwie formacje mamy 9:1 dla Betard Sparty.- Wprowadzamy młodych ludzi w dorosły świat żużlowy. Trudno oczekiwać od szesnastolatków czy osiemnastolatków, że przejmą inicjatywę i na swoich barkach będą nieść drużynę. Tak to nie działa. Oni dali z siebie wszystko. Może nawet aż za dużo, dlatego wyszło jak wyszło. Jedziemy teraz na rewanż i tej presji tak ogromnej już nie będą mieli. Wierzę, że poradzą sobie lepiej.Przedłużył pan umowę z klubem na kolejny sezon. Zdaje pan sobie sprawę, że z nowym zestawem personalnym - już bez Emila Sajfutdinowa, będzie znacznie ciężej, aby w ogóle podłączyć się do walki o medale?- Oczywiście, że będzie ciężko, ale będziemy robić swoje. Emila nie da się zastąpić. Przez wszystkie lata, kiedy pracuję w Lesznie, był on liderem, a kogoś takiego ciężko zastąpić. Postaramy się stworzyć jak najlepsze widowisko na ekstraligowych torach.Rekomendował pan działaczom konkretnych zawodników w miejsce Emila?- Rozmawiamy o tym. Chęci, a możliwości to są dwie różne rzeczy.Rozumiem, że należy spodziewać się zawodnika o kilka klas słabszego?- Raczej tak.A może taki rok, albo i więcej bez sukcesu sportowego dobrze zrobi całemu leszczyńskiemu środowisku? Patrząc na trybuny podczas ostatniego półfinału można odnieść wrażenie, że kibice czują przesyt.- Być może, nie wiem. My jako sportowcy chcielibyśmy zawsze wygrywać. Dominowaliśmy przez cztery lata. Teraz w piątym sezonie jedziemy o złoto, bo jeszcze nas nikt z tej walki nie wyrzucił. Może i potrzebna jest przerwa, żeby powciągać młodych zawodników, dać im się rozwijać i budować drużynę na kolejne lata.To proszę powiedzieć na koniec, co się dzieje z Piotrem Pawlickim. Różne plotki można usłyszeć. Fakty są takie, że jedzie znacznie słabiej niż rok temu.- Nie generalizowałbym, że jedzie dużo słabiej. Przez cały rok mamy swoje problemy z silnikami. Tutaj jest spory kłopot. Przed nami jeszcze tydzień pracy. Myślę, że Piotrek poprzestawia swoje motocykle i postara się pojechać jak najlepiej we Wrocławiu.