Teraz jest tak, że klub może zapłacić zawodnikowi w myśl regulaminu najwyżej 850 tysięcy złotych. Drugie tyle, a nawet więcej daje w formie umów sponsorskich. To oznacza trudne rozmowy z firmami, którym trzeba tłumaczyć: nie dasz pieniędzy na klub, ale do kieszeni konkretnego zawodnika. W przypadku gwiazd klub musi zebrać tylu sponsorów, żeby dołożyć żużlowcowi minimum 1 milion 150 tysięcy. Niektórzy mają już dość tego finansowego slalomu giganta, tej podwójnej księgowości i mówią, że trzeba zrobić dwie rzeczy - ujawnić kontrakty, a równocześnie skończyć ze sponsorskimi dodatkami. Wszystko ma być płacone przez klub, wszystko ma być objęte procesem licencyjnym. Teraz pod licencję podpada jedynie to, na co pozwala regulamin. Tymczasem sponsorska kasa, która jest poza kontrolą, psuje rynek. Zdarzały się już przecież przypadki, że klub miał długi, ale dostawał licencję. Długi dotyczyły właśnie tych pieniędzy, które daje sponsor. Obciążenie klubu pełną płatnością za jawny kontrakt ma wymusić na prezesach większą odpowiedzialność. Według zwolenników pomysłu skończą się podchody na zasadzie, dam ci pół miliona więcej. Skończy się też temat blokowania kontraktów zawodniczych na zasadzie - nie możesz odejść, bo jak to zrobisz, to nie wypłacę ci sponsorskich zaległości. Nade wszystko prezesi, wiedząc, że klub nie dostanie licencji, jeśli skończą sezon z długami, nie będą szastali kasą na lewo i prawo. Teraz tak robią i nawet jeśli nie dostaną tego, czego chcą, to wykrwawiają inne kluby. Bo często jest tak, że gwiazda danego zespołu idzie do prezesa, mówiąc: tamci dają mi pół miliona więcej i pokazuje papier. I ten działacz, chcąc zatrzymać zawodnika (często musi to zrobić z braku alternatywy) jest zmuszony dołożyć pompując budżet. Jawność miałaby też uzdrowić relacje na linii sponsor - klub. Teraz wielu sponsorów, nie wiedząc, jakie są stawki w żużlu, patrzy często na działaczy krzywym okiem. Każdemu z darczyńców, nawet temu, co daje 50, czy 100 tysięcy, wydaje się, że wspomógł klub znaczącą kwotą i jeszcze często zastanawia się, czy aby działacze nie biorę części tych pieniędzy dla siebie. Ktoś, kto nie zna stawek, może tak pomyśleć. Jeśli jednak ci sponsorzy dowiedzieliby się, że topowe drużyny kosztują 9 milionów, to podejrzane spojrzenia znikną. Ujawnienie stawek w żużlu mogłoby też rozpalić wyobraźnię kibiców. W piłce nożnej jest tak, że media często żyją tematami, ile zarabiają gwiazdy, jaką kto podwyżkę dostał po dobrym sezonie itd. W żużlu wszystko jest robione za kurtyną. Można się domyślać, ale nigdy nie ma pewności, że upubliczniane kwoty są prawdziwe. Ci, którzy chcą jawności, uważają, że takich rzeczy, jak zarobki zawodników nie powinno się ukrywać. Oczywiście odarłoby to żużel z pewnego romantyzmu, bo teraz często jest tak, że kibice kupują opowieści zawodników mówiących: nie zmieniłem klubu dla pieniędzy, choć prawda jest inna. Nie ma niczego zdrożnego w tym, że ktoś zmienia pracodawcę, by poprawić swój status. Zdaniem osób będących za jawnością kibic mający stawki podane na tacy bardziej rozumiałby decyzję o rozstaniu z danym zawodnikiem, ewentualnie doceniłby klub za to, że zdobył tyle kasy, by zbudować mocny zespół. Krzysztof Cegielski, szef stowarzyszenia zawodników Metanol jest za jawnością kontraktów z równoczesną likwidacją drugiego obiegu pieniędzy. Teraz wszystko w rękach PGE Ekstraligi, która dzięki jawności mogłaby się stać jeszcze bardziej wiarygodnym partnerem dla wszystkich. Poza tym przejrzystość pozwoliłaby lidze uniknąć wielu problemów, które pojawiają się od czasu do czasu przy okazji rozliczeń klubów z zawodnikami. Jawność byłaby też batem na szalonych działaczy oferujących wirtualne pieniądze dla realizacji swoich doraźnych potrzeb. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź!