Kamil Hynek, Interia: Parę tygodni temu, po meczu Falubazu z Fogo Unią, który mógł zadecydować o waszej degradacji mówił pan, że przybyło panu kilka lat. W takim razie po spotkaniu przeciwko Eltrox Włókniarzowi powinien być już pan całkiem siwy. Marcin Murawski, prezes ZOOleszcz DPV Logistic Grudziądz: Uff. To utrzymanie rodziło się w bólach. Ile stresu się najedliśmy przez cały sezon, to wiemy tylko my. Chociaż mój wiek nie wskazuje na to, siwizny na skroniach trochę przybyło. Chociaż wolałbym żeby to była oznaka srebra (śmiech). Dla was to utrzymanie w PGE Ekstralidze jest jak mistrzostwo Polski? Tak zerkając z boku, radość i euforię porównywałbym do sytuacji, w których drużyny sięgają po medale. - Kibice w Grudziądzu zawsze się cieszyli, nawet z najmniejszych osiągnięć. Głód żużla i przede wszystkim sukcesów jest w naszym mieście ogromny. A tyle co kłód i przeszkód dostaliśmy w tym roku pod nogi, to nie pamiętają chyba najstarsi górale. Przecież na nas już postawiono krzyżyk. Trudno się więc dziwić, że ta radość była podwójna, równoznaczna ze stanięciem na podium DMP. Biuro w Grudziądzu było w poniedziałek zamknięte. Długo świętowaliście. - Wszyscy pracownicy zasłużyli na jeden dzień wolnego. Przygotowania do tego ostatniego meczu w sezonie kosztowały nas sporo nerwów i wysiłku. Cała drużyna była skoszarowana na tygodniowym zgrupowaniu w Grudziądzu. W pewnym momencie wasza przewaga stopniała z ośmiu do dwóch punktów przed biegami nominowanymi. Ciśnienie skoczyło? - Byłem bliski palpitacji serca. Przed oczami stanęły mi przegrane końcówki z poprzednich spotkań, w których też wydawało się, że kontrolujemy dystans nad rywalem, a jednak remisowaliśmy. W ogóle całe te rozgrywki to był dla was jeden ogromny emocjonalny rollcoaster. Nickiego Pedersena zawieszali, potem odwieszali i znów zawieszali. Dużo w ostatnim czasie wykonaliście telefonów do duńskiej federacji żeby wasz lider w niedzielę wystąpił? - Po pierwszym zawieszeniu próbowaliśmy interweniować za pośrednictwem Polskiego Związku Motorowego. Zajmowaliśmy stanowiska, wysyłaliśmy pisma. Ale tak naprawdę największą robotę wykonał na własną rękę Nicki do spółki ze swoimi świetnymi prawnikami. Jego ludzie są specjalistami w prawach sportowych i jak widać dwukrotnie odnieśli sukces. Potem jeszcze kontuzje juniorów... my w bieżącym roku byliśmy jednym wielkim kłębkiem nerwów. Nie było momentu wytchnienia i spokoju. Czy pan przejmował się różnymi insynuacjami np. ze strony trenera Marwis.pl Falubazu - Piotra Żyto, który dawał do mediów wrzutki, że słyszał o jakiś zakulisowych gierkach żeby spuścić do eWinner 1. Ligi jego zespół. Pojawiały się też informacje, że Częstochowa może mecz z wami odpuścić, bo jedzie już o pietruszkę. - Nie zwracaliśmy na to uwagi. To nie te czasy. Nie sądzę, aby przy obowiązujących stawkach w PGE Ekstralidze ktoś chciał sobie jednorazowym wyskokiem popsuć reputację. Pieniądze jakie zawodnicy podnoszą z toru są po prostu zbyt duże, aby brać udział w podobnych zabawach. Oni w każdym meczu jadą o swoją przyszłość i lepsze kontrakty w kolejnym sezonie. Wychodzi na to, że Pedersen nie było dogadany z Marwis.pl Falubazem tak jak głosiły niektóre teorie spiskowe? - Dogadany może i nie był, ale pewnie jakieś oferty dostał. Z ręką na sercu mogę jednak przekazać, że Nicki to profesjonalista w każdym calu. Nie martwiliśmy się o niego ani przez sekundę, że np. położy nam zawody. Jaka przyszłość Janusza Ślączki? Trener wypełnił postawiony przed nim cel. - Trener wywiązał się z zadania w stu procentach. Jest chęć dalszej kooperacji. Nie tylko ja, ale i zawodnicy, a ich zdanie jest dla nas bardzo ważne też są bardzo zadowoleni ze współpracy ze Ślączką. Dajemy sobie teraz kilka dni i siadamy do stołu, aby porozmawiać o tym co dalej. Rzutem na taśmę uciekliście spod topora, ale czy po takim sezonie nie zapala się czerwona lampka, że drugi raz może się już nie udać? - To był sezon inny niż wcześniejsze. Otwarcie mówiliśmy, że naszym celem jest utrzymanie. Nie mamy zamiaru za kilka miesięcy ponownie przeżywać horroru, dlatego chcemy ten zespół wzmocnić i być wyżej w tabeli. Pewnie personaliach nie pogadamy, ale dużo roszad przewidujecie? - Na ten moment ciężko stwierdzić. Obserwujemy rozwój sytuacji, co się dzieje na rynku i te warianty zmieniają się z dnia na dzień. Okej, monitorujecie giełdę, ale zawodnicy bardzo szybko z niej znikają, bo lawinowo przedłużają kontrakty w dotychczasowych klubach. - Generalnie drużyny z dołu tabeli plus beniaminek mają drogę przez mękę żeby kogoś skusić. Jeśli nie zrobimy czegoś, aby te szanse wyrównać grozi nam, że ten podział na ligę dwóch prędkości będzie coraz bardziej kłujący w oczy. Aczkolwiek nie poddajemy się, dopiero od kilkudziesięciu godzin mamy pełen obraz, w której lidze wystąpimy i właśnie teraz możemy podejmować konkretne działania. Myślenie o dwóch różnych koncepcjach drużyn, na dwa różne szczeble jest wybitnie niekomfortowe. Na szczęście ten czarny scenariusz już nam nie grozi. Przemysław Pawlicki odkupił winy po mizernym sezonie 2020? - Niektórzy pukali się po czole, że zostawiamy Przemka, ale wyszło, że nie popełniliśmy błędu. Obdarzyliśmy go zaufaniem i nie zwiódł. W porównaniu do poprzedniego roku postęp jest widoczny gołym okiem. Zwłaszcza na domowym torze był silnym ogniwem. Ustawicie się w kolejce po Patryka Dudka? - (śmiech) Na pewno będziemy intensywnie rozglądać się za zawodnikami z górnej półki. Sęk w tym, że tacy będą oblegani przez pozostałe siedem ekstraligowych klubów. Nie ma się też co oszukiwać, brakuje żużlowców na rynku i chyba to jest główny problem. Gdyby teraz odbyło się głosowanie nad wprowadzeniem KSM-u, pan opowiedziałby się za czy przeciw? - W zeszłym tygodniu w Warszawie do każdego z klubów zwrócono się dokładnie z takim orientacyjnym pytaniem. Nie ukrywam byłem za. W mojej opinii musi pójść regulacja żeby w jakiś sposób wyrównać szanse. Kibiców na dłuższą metę będzie nudzić obecność bez przerwy tych samych drużyn w play-off.