Kamil Hynek, Interia: W meczu z Marwis.pl Falubazem o mały włos, a wygrana wymknęłaby wam się z rąk. Skończyło się happy endem i zwycięstwem rzutem na taśmę 46:44. Ewentualna porażka mogłaby przekreślić wasze szanse na play-off. Stawka spotkania była więc ogromna Mateusz Świdnicki, zawodnik Eltrox Włókniarza Częstochowa: Ciężar gatunkowy tej potyczki był nam doskonale znany Nie mogliśmy sobie pozwolić na wpadkę, inaczej pierwsza czwórka rysowałaby się w ciemnych barwach. Na szczęście w decydującym momencie Leon Madsen i Kacper Woryna wzięli sprawy w swoje ręce, a my zgarnęliśmy niezwykle ważne trzy punkty. Zabawa jednak trwa dalej. Do końca rundy zasadniczej zostały nam jeszcze cztery spotkania i musimy z nich wycisnąć maksa. Przed ostatnim biegiem było 43:41 dla gospodarzy, którzy walczą o utrzymanie w PGE Ekstralidze i punktów potrzebują niczym powietrza. Co się działo w waszym parku maszyn, pojawił się stres? Duże emocje pomieszane ze względnym spokojem. Nie potrzebowaliśmy kalkulatora żeby policzyć, iż tylko wynik 5-1 w piętnastej odsłonie daje nam sukces. Staraliśmy się Leona Madsena i Kacpra Woryną dopingować, ale oni sami byli wystarczająco zmotywowani więc nasze słowa otuchy nie były potrzebne. Czapki z głów przed Kacprem, udźwignął presję i udowodnił niektórym niedowiarkom, że mimo dołka na początku sezonu, jest zawodnikiem na PGE Ekstraligę. Leon to nasz lider pełną gębą, w decydujących momentach można na niego stawiać w ciemno. Kiedy wpadli na metę na dwóch pierwszych pozycjach wybuchliśmy z radości, wszystkie emocje puściły. W sezon weszliście nie najlepiej, szło wam jak po grudzie, przyszło porażki na własnym torze z Betard Spartą, Fogo Unią, mnóstwo ludzi was skreśliło. Odrodziliście się nagle jak feniks z popiołów. W którym momencie twoim zdaniem nastąpił punkt zwrotny dla Eltrox Włókniarza biorąc pod uwagę przekrój całych rozgrywek. Mamy znakomity zespół i fajnego trenera, który to wszystko spina. Kwestią czasu było, kiedy wskoczymy na najwyższe obroty i zaczniemy odrabiać utracony dystans do czołówki. Niestety u progu sezonu, każdy z nas borykał się z większymi bądź mniejszymi kłopotami. Ale kiedy już je zażegnaliśmy pokazaliśmy, że jesteśmy monolitem i mocną drużyną. Bardzo się irytowałeś, gdy sezon w podstawowym składzie rozpoczął Bartłomiej Kowalski, a ty wylądowałeś na rezerwie? Poza nawias wystawiam Jakuba Miśkowiaka, jego pozycja w zespole Eltrox Włókniarza jest niepodważalna. Na pewno pojawiła się sportowa złość. Dostałem sygnał, że za darmo to ja nic nie dostanę i trzeba zasuwać jeszcze ciężej. Najwidoczniej moja forma nie przekonywała trenera Świderskiego żeby postawił na mnie. Zakasałem jednak rękawy i z treningu na trening umacniałem swoją pozycje w zespole. Aż w końcu menedżer zaufał mi w szerszym wymiarze i teraz muszę pracować, aby tego miejsca nie oddać. Najgorzej to wpaść w samozachwyt i osiąść na laurach. Nam rywalizacja na pewno wychodzi na plus. A z Bartkiem mamy normalne, koleżeńskie relacje, pomagamy sobie nawzajem. Nikt na nikogo nie patrzy spod byka, spokojna głowa. U was tą wartością dodaną jest Kuba Miśkowiak. Młodzieżowiec seryjnie zdobywając dwucyfrówki i łatający dziury po ubytkach punktowych seniorów to prawdziwy skarb. Czego ty się od niego uczysz? Kuba w tym sezonie robi prawdziwą furorę. Jest jedną z naszych wiodących postaci i aż żal byłoby nie korzystać z jego rad. Wymieniamy się różnymi poglądami, ja też dorzucę swoje trzy grosze, jeśli zauważę, co pomoże drużynie. Jedziemy na jednym wózku, chcemy jak najlepiej dla Włókniarza i musimy sobie pomagać. Drażni cię, gdy przy każdej nadarzającej się okazji słyszysz, że jesteś drugim Sławkiem Drabikiem, jego kopią, lub nawet żużlowym synem? Super, mnie to schlebia. Lubię być porównywany do Sławka ze względu na podobny styl jazdy i sylwetkę na motocyklu. Gdy zapytasz w Częstochowie o nazwisko Drabik, zna je przecież każdy. Móc współpracować z taka ikoną i legendą, to czysta przyjemność. Mamy fantastyczny kontakt i życzyłbym sobie, aby odciskał pieczątkę na mojej karierze jak najdłużej. A co wniósł do ekipy Eltrox Włókniarza nowy trener - Piotr Świderski? Trener jest oazą spokoju. Zaraża nas pozytywnym nastawieniem i opanowaniem. Nawet, gdy nam nie idzie, wynik jest niekorzystny, nie daje po sobie tego poznać. Świetnie się z nim wszyscy dogadujemy. Twoja lista pokonanych gwiazd sukcesywnie roście. Prowadzisz zeszyt, w którym zapisujesz zawodników, których masz na rozkładzie, albo oglądasz powtórki swoich biegów? Nie upajam się tylko tymi udanymi wyścigami (śmiech). Odtwarzam sobie też te gorsze gonitwy. Głównie po to, aby na bieżąco eliminować błędy. Notesu nie mam, bo tych zawodników z najwyższej półki aż tak dużo nie było za moimi plecami. Z czego wynikały wasze problemy z dopasowaniem do domowego toru na początku sezonu? Nie chciałbym się na ten temat wypowiadać, a zwłaszcza zajmować stanowiska za resztę chłopaków. Zresztą nie ma do czego wracać. Podnieśliśmy się i to jest najistotniejsze. A tor jest zawsze równy dla obu drużyn. Sęk w tym, że to działa w dwie strony. Na wyjazd udajemy się w nieznane, nie wiemy co nam zgotuje gospodarz, a i tak trzeba możliwie się jak najszybciej do danych warunków dostosować. Wydawało się, ze IMŚJ uciekły ci w tym sezonie. Przepadłeś w eliminacjach, ale organizatorzy przyznali ci dziką kartę i w cyklu wystąpisz. Ulga? Priorytetem jest liga i tutaj nie ma dyskusji. IMŚJ będą zaraz po niej, na drugim miejscu. Jestem wdzięczny organizatorom, że przymknęli oko na nieudany występ w rundzie kwalifikacyjnej i dali mi drugą szansę. Mam nadzieję, że uda się namieszać. Czyli nie napalasz się na jakiś super rezultat? Luźne podejście, jak niegdyś u twojego mentora Sławka Drabika? Dystans to podstawa. Nie można się spinać. Jak wyjdzie, to super, a jak nie, to co? Życie toczy się dalej, na jednych zawodach świat się kończy. Po serii porażek prezes Świącik oraz trener Świderski zabrali was na lody i rybę. Zażarło, wskoczyliście na zwycięską ścieżkę. W piłce nocnej szkoleniowcy często nie zmieniają zwycięskiego składu, czy wy w takim razie również regularnie powtarzacie takie wypady, aby przypadkiem nie zapeszyć? Nawet po meczu w Zielonej Górze zatrzymaliśmy się na wspólny obiad. Komuś może to wydawać się zabawne ale, takie wyjazdy integracyjne naprawdę budują atmosferę wewnątrz zespołu. I kto wtedy stawia? Prezes? A tego już nie mogę zdradzić (śmiech).