Kamil Hynek, Interia: Mimo zakusów innych klubów PGE Ekstraligi Janusz Kołodziej zostaje w Fogo Unii Leszno. To była łatwa decyzja do podjęcia. Krzysztof Cegielski, były zawodnik, menedżer Janusza Kołodzieja, żużlowy ekspert: Kluby tradycyjnie szukały Janusza, robiły rozeznanie terenu. Sęk w tym, że jego coraz trudniej na tym rynku transferowym znaleźć. I ten stan rzeczy nie zmienia się od lat. Sądzę, że dopóki Fogo Unia będzie go widziała w składzie, a i Januszowi nagle się coś nie odmieni, inne kluby nie będą miały szans, aby go ściągnąć. Podpis pod kontraktem z Fogo Unią to była formalność? Po ostatnim meczu rozmawialiśmy z prezesami Rusieckim oraz Dworakowskim, że umówimy się na jeszcze jeden telefon, w którym dopniemy wszystkie szczegóły nowej umowy. Zajęło nam to dosłownie pięć minut. Czyli nie braliście pod uwagę zmiany otoczenia, a telefony, które się pojawiały określilibyście bardziej kurtuazyjnymi. Po prostu przez grzeczność wypadało odebrać? - Telefony jak to zwykle bywa na polskiej, żużlowej giełdzie grzeją się już od maja. To środowisko zna się doskonale. Spotykamy się na przeróżnych zawodach z prezesami, zawodnikami, działaczami i wtedy padają różne pytania, w tym o przyszłość Janusza. Tylko, że nawet kiedy nie mam Kołodzieja pod ręką, stawiam sprawę w sposób jasny i klarowny: sorry panowie, ale Janusz nigdzie się nie wybiera, bo po prostu tego nie chce. To oczywiście nie daje innym klubom pola do optymizmu i powoli wszyscy się już chyba do tego przyzwyczajają. Wciąż niektórzy wychodzą jednak z założenia, że kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, że może Janusz z kimś się w Lesznie pokłócił, albo coś mu się przejadło. W kontekście ewentualnego transferu Janusza padały kosmiczne kwoty. Najbardziej o Kołodzieja miał zabiegać Motor Lublin. - Bardzo często czytamy z Januszem, jaką kasę oferują inne kluby i mamy z tego niezły ubaw. Wiem, że sami prezesi lubią do mediów puścić taką zaczepną informację i narobić trochę zamieszania. Wtedy pokazuję Januszowi te fajne cyferki, trochę się pośmiejemy, dla nas to element rozrywki. Powszechna opinia w środowisku jest taka, że Janusz nie leci na kasę, że kierując się wyborem klubu, ona jest gdzieś na trzecim, czwartym miejscu. - Wiele osób zadaje sobie pytanie, dlaczego Janusz przekazuje swoje biegi młodzieżowcom, skoro to są jego realne straty finansowe. Proszę mi wierzyć on ma tego doskonałą świadomość, lecz taki już jest i się nie zmieni. Janusz nigdy nie otrzymał rekompensaty za to, że podarował koledze wyścig, a i takie głosy można usłyszeć. To są gesty, które wpływają na to, że Janusz jest szanowany. I być może dlatego, że umie się wycofać, nie bierze wszystkiego za wszelką cenę ciągle utrzymuje się na topie. Nie jest też tak, że Janusz stał się milionerem i może teraz spać na kasie. Nie, jego pieniądze są ulokowane w przeróżnych inwestycjach. Każdy klub marzy o Januszu Kołodzieju. Czy to hasło jest dalej aktualne? Ile klubów chciało mieć u siebie twojego podopiecznego? - Zdecydowana większość. W tym gronie nie było tylko Betard Sparty, która jakiś czas temu wykazywała zainteresowanie, ale teraz już nie, co przy obecnym składzie akurat łatwo zrozumieć. Chyba jeszcze Stal Gorzów nie kontaktowała się z nami. Ale tak, Janusz nadal jest łakomym kąskiem. Fajny komentarz usłyszałem już po Grand Challenge w Żarnovicy. Gdyby Janusz Kołodziej odszedł z Leszna, pan Józef Dworakowski goniłby go swoim kombajnem po całej Polsce. - Jest coś wyjątkowego w tej relacji na linii prezes Dworakowski - Janusz Kołodziej. W Lesznie każdy ma swoją działkę do zagospodarowania. I nie chodzi o finanse, a bliższe kontakty. Prezes Rusiecki ogarnia Australijczyków, a pan Józef bierze pod swoje skrzydła m.in. Janusza. A jest jeszcze Maciej Duda. Oni świetnie się z Dworakowskim dogadują. Polubili się z wzajemnością. Janusz wiele razy spłacał to zaufanie nie tylko w kwestiach torowych. Nawet ostatnio kilka razy usłyszałem od niego, jakie poruszenie na loży VIPowskiej wywarł fakt, że w piętnastym biegu spotkania przeciwko Motorowi Lublin pojechał młody Ratajczak, a nie on. Myślę, że rzesza zawodników wspomina słynne już kawy u Józefa Dworakowskiego, na których z reguły się nie mówi, a raczej wysłuchuje opinii prezesa. Dużo słyszałem o płomiennych monologach pana Józefa. - Jest to specyficzny klimat. Nie każdemu przypadłby on do gustu. Ale jak widać na załączonym obrazku jest grupa żużlowców, który nadaje z Dworakowskim na tych samych falach. Ta więź jest oparta na szczerym zaufaniu, tam gra się zawsze w otwarte karty, nie ma nagabywania za plecami. W tej konfiguracji ważnych postaci nie można zapominać o menedżerze Piotrze Baronie, który nie pcha się na afisz i zawsze stoi w cieniu zawodników. Długo odchorowywaliście brak awansu do cyklu Grand Prix 2022? - Do granicy słowackiej (śmiech). No i na co zwaliliście? Na pola startowe? Dwa razy Janusz miał najgorsze czwarte, z którego wyjechanie było szalenie ciężkie. - Tak by było najłatwiej. To pod samą bandą było najgorsze, ale i tak powinien z nich wydusić więcej niż punkt w dwóch biegach. W inauguracyjnym biegu pokpiliśmy sprawę. Zaryzykowaliśmy eksperyment kołowo oponowy, co nie wypaliło. Po pierwszej nieudanej serii wróciliśmy do sprawdzonych ustawień i było już w miarę okej. Próbowałeś przekonać Janusza na powrót do lig zagranicznych? Od meczu w Zielonej Górze do występu na Słowacji minęło dobrych kilkanaście dni. Nie wierzę, że ten brak jazdy nie wpłynął na wynik w Żarnovicy? - To na sto procent była jedna z przyczyn, ale nie główna. Janusz nie był w rytmie meczowym. Według Janusza są plusy i minusy jazdy za granicą. Ma wówczas spokojną głowę, może się w pełni skupić na treningach. Sam dużo rzeczy do motocykli dorabia sobie sam. Myśli o silnikach, gaźnikach, prądach, dyszach itp. Gdyby miał spędzić trzy dni w podróży do Szwecji nie mógłby sobie na to wszystko pozwolić. Doba ma tylko 24 godziny. Szwecja ciągle pamięta o Januszu? - Odbieram połączenia ze Szwecji czy Danii. Śmieję się w duchu, że przecież nie szkodzi zapytać, choć z góry znam reakcję. Jeżeli już nawet Vetlanda nie jest w stanie nakłonić Janusza do zmiany frontu, to nic nie poradzę. Chociaż między Bogiem a prawdą, działacze Vetlandy mogliby poważniej potraktować Janusza. Chcieli go wziąć na rezerwę, ale stwierdziliśmy, z całym szacunkiem, ale nie będziemy czekać na czyjeś potknięcie, czy kontuzję. Zmieniły się też osoby zarządzające w Vetlandzie i może dlatego takie dość ich dziwne podejście. Rezerwą nie będzie Janusz też w GP, ten przepis, że czwarty z Challenge’u jest pierwszym do zastępstwa stałego uczestnika już nie obowiązuje. W takim razie rozumiem, że flaga australijska w domu powieszona. Jeśli zwycięzca z Żarnovicy - Max Fricke znajdzie się szóstce i utrzyma się w cyklu Janusz będzie mógł otwierać szampana, bo powrót na salony stanie się faktem. - Dwanaście punktów do szóstki i jednocześnie naszego pułapu szczęścia, to dużo i mało. Zostały trzy turnieje do końca. Max jest na fali wznoszącej. Miałem ostatnio rozdarte serce, bo wiedziałem że Fricke jedzie dla Janusza. On pewnie o tym nie myśli, ale my tak. Finał w Togliatti był naprawdę blisko. Nawet czwarte miejsce w nim znacznie poprawiłoby jego położenie, a nas takie rozstrzygnięcie z pewnością by nie smuciło. Skończyło się półfinałem i nie ma tragedii. Ta szóstka jest do wyciągnięcia, boję się jednak o co innego. O co? - Żeby później nie okazało się, że nastąpi majstrowanie przy zmianie w przepisach. Pięciu Polaków w cyklu może komuś przeszkadzać. Jestem po słowie z dyrektorem - Philem Morrisem i Brytyjczyk przekazał mi, że Janusz musi trzymać kciuki za Fricke’a. Tylko, że zawsze znajdzie się powód, aby zagrać Polakom na nosie. Mam jedna nadzieję, że dane słowo zostanie dotrzymane i nikt nie wpadnie na to, aby zagrać nie fair. Jeżeli Maciek Janowski nie utrzyma się w cyklu to nie ma o czym gadać. - Przy Zmarzliku, Przedpełskim i Dudku Janowski mógłby w ogóle mieć problem żeby otrzymać stałą dziką kartę. A bądźmy szczerzy, Maciej jest bardziej zasłużonym członkiem GP niż Janusz. Patrząc obiektywnie czwarte zaproszenie dla reprezentanta Polski nie byłoby wcale oczywiste, choć za całokształt Maćkowi należałoby się. Z pewnością dotarła do was wiadomość, że zmienił się przewodniczący Rady Nadzorczej i prezes w Unii Tarnów. Nowy szef klubu - Krzysztof Lechowicz zakomunikował na pierwszej konferencji prasowej, że zależy mu na zacieśnieniu współpracy ze szkółką Janusza Kołodzieja, aby jego młodzi adepci nie rozjeżdżali się po Polsce tylko zdawali licencję w barwach Jaskółek. Czy odzew ze strony nowych władz już był? - Z poprzednim prezesem także byliśmy otwarci na dyskusje i były one pozytywne. Szkółka Janusza trenowała w Mościcach. Z nowego rozdania nikt się na razie do nas nie odzywał. Dotarły do nas wiadomości z kręgów około klubowych, że możemy się spodziewać kontaktu. Rozmawiałem o tym z Januszem i on sam jest bardzo zainteresowany, aby pomóc swojemu ukochanemu, macierzystemu ośrodkowi. Szczerze cieszyłby się, gdyby udało się stworzyć podwaliny szerszego szkolenia dla tarnowskiego klubu, aby Unia korzystała na jego szkółce. Byłoby to pozytywne dla obu stron.