Choć od oficjalnego otwarcia okienka transferowego wciąż dzieli nas wiele tygodni, to w gabinetach prezesów już teraz trwa walka niemniej interesująca od tej toczonej na ligowych torach. Nowe kontrakty, zmiany barw klubowych - to coś, czego nie planuje się z dnia na dzień. Już od wielu dni telefony w całej Polsce rozgrzewają się do czerwoności, a ich właściciele ustalają kształt przyszłorocznej edycji PGE Ekstraligi.Jednym z ośrodków, które czekają najbardziej radykalne zmiany jest eWinner Apator Toruń. Rzecz jasna nikt nie zamierza wykonywać żadnych pochopnych ruchów dopóki nad klubami wisi ryzyko przywrócenia KSM-u przez władze PGE Ekstraligi, jednak pierwsze szkice planów tamtejszego zarządu zwiastują totalną rewolucję - zakończenie długiej historii australijskiej kolonii w Toruniu i pożegnanie się z oboma braćmi Holderami.Młodszy z nich - 25-letni Jack - bez większego kłopotu znajdzie sobie pracodawcę w PGE Ekstralidze. Dziś jest piętnastym najlepszym zawodnikiem ligi, średnio wykręca 2.019 punktu na bieg. Jeśli dodamy do tego młody wiek, to wszystko wskazuje na to, iż prezesi niemal wszystkich klubów z najwyższej klasy rozgrywkowej będą walczyli o niego do ostatniej złotówki w rachunkach księgowej. Spadająca gwiazda ciąży młodemu gwiazdorowi Nieco inaczej ma się sytuacja z jego o 8 lat starszym bratem - Chrisem. Indywidualnemu mistrzowi świata z 2012 roku daleko dziś do dyspozycji z najlepszych lat kariery. Jego średnia biegopunktowa nieznacznie przekracza 1,5, a i tak nabita została głównie przyzwoitymi występami na Motoarenie w Toruniu. Rządzącym tamtejszym klubem państwu Termińskim wielokrotnie zarzucano, że zbyt naiwnie podchodzą do utytułowanego Australijczyka, a ostatnie kontrakty - za wyjątkiem tego w sezonie 2020, gdy eWinner Apator Toruń startował na drugim szczeblu rozgrywek - podpisywano z nim wyłącznie ze względu na ogromny kredyt zaufania, który jednak nigdy nie został spłacony. Jak dotąd australijscy bracia na rynku transferowym "chodzili w dwupaku". Odkąd Chris ściągnął swojego brata do Polski zawsze startowali w tym samym zespole. Czy taki układ wciąż ma sens? Wydaje się, że nie - przynajmniej nie dla młodszego z nich. Jack jest dziś uznanym reprezentantem ścisłej światowej czołówki, nie potrzebuje pomocy brata. Co więcej, rodzinne więzi zaczynają mu ciążyć. Wszak jeśli któryś prezes gotów będzie zapłacić niebotyczne sumy za ściągnięcie do swego klubu 24-latka, to zrobi to z myślą o walce o najwyższe cele. Nie może sobie pozwolić, by drugie w zespole miejsce do obcokrajowca zajęła spadająca gwiazda australijskiego żużla, nawet z tytułem indywidualnego mistrza świata na koncie. Miejsce Chrisa jest dziś w niższej lidze. Dla dobra obu krewnych lepiej będzie, gdy ci spotykać będą się przy świątecznym stole, a nie w parku maszyn.