Tor mają odmieniony tylko wyników na nim dalej brak. To najkrótsza, ale chyba i najwłaściwsza charakterystyka drużyny z Częstochowy. Eltrox Włókniarz przegrał w ostatniej kolejce z Fogo Unią Leszno 41:49, ale więcej niż o samy rezultacie i kapitalnej postawie gości mówiło się o torze częstochowian oraz widowisku, jakiego nie było pod Jasną Górą od dawna. Wreszcie przypomniano nam, że obiekt przy Olsztyńskiej jest stworzony do ścigania, a tego było w ostatnich latach jak na lekarstwo. Nieco żartobliwie można nawet ukłuć, że prezes Michał Świącik odniósł połowiczny sukces. Po wielkiej awanturze z Markiem Cieślakiem, wywróceniu w końcówce sezonu toru do góry nogami, dosypaniu glinki, które poskutkowały dotkliwymi karami i walkowerem ma wreszcie nawierzchnię o jakiej marzył. Druga strona medalu jest taka, że pewnie wolałby, aby z toru dalej wiało nudą, ale żeby zespół znów wszedł u siebie na zwycięską ścieżkę. Początek spotkania nie zwiastował katastrofy. Eltrox Włókniarz zaczął piorunująco, bo nawet od maleńkiego nokautu - 16:8. Później wróciły demony z przeszłości. Tomasz Walczak dał do zrozumienia w rozmowie z naszym portalem, że jedno równanie i obfite polewanie zrobiło różnicę. Tor zaczął puchnąć i stawać się coraz bardziej przyczepny. O wychodzącej spod nawierzchni glince po spotkaniu w mixed-zonie wtrącał też żużlowiec gospodarzy - Kacper Woryna. Te czynniki miały pomóc gościom, a zasiać zamęt i uśpić czujność w szeregach gospodarzy. Inna sprawa, że nowy menedżer - Piotr Świderski stąpa po cienkim lodzie, operuje ciągle na żywym organizmie. Przecież jazda na treningach, kiszenie się we własnym sosie, to nie to samo, co rywalizacja z przeciwnikiem. Dopiero w tym drugim przypadku przychodzi realna weryfikacja. I ta okazała się brutalna Walczak stwierdził mimo wszystko, że Świderski i zawodnicy wkrótce wyciągną wnioski tylko potrzebują czasu. Według niego pierwsza kolejka to zawsze poligon doświadczalny. W środowisku słychać jednak głosy, że tor w Częstochowie jest prosty w obsłudze, łatwy do rozszyfrowania i to może być główny problem Eltrox Włókniarza. Fogo Unii wystarczyły cztery biegi, żeby go czytać jak otwartą książkę. Nieco inne zdanie ma Jacek Frątczak. On uważa, że w PGE Ekstralidze tor nie jest już żadną tajemnicą i trudno o element zaskoczenia. Zwłaszcza przy tak wyrównanym poziomie sportowym i sprzętowym, gdzie biegi są nierzadko lepiej obsadzone niż w cyklu Grand Prix. Idealnym przykładem jest Fredrik Lindgren. Szwed w swoim biegu otwarcia fruwał, a potem zgasł jak świeczka na wietrze. Na drugim biegunie znalazł się za to Piotr Pawlicki. W wywiadzie, gdy hit kolejki dopiero się rozkręcał był zirytowany, bo rywale mijali go jak tyczki slalomowe, natomiast po zawodach uśmiech nie schodził mu z twarzy. - I takie huśtawki to co normalnego. Proszę mi wierzyć, że nie ma czegoś takiego jak atutu własnego toru. Chodzi o to, żeby był on powtarzalny i zawodnicy wiedzieli jak mniej więcej reagować na zmiany warunków, w którą stronę iść z ustawieniami. Często powielamy regułkę, że ktoś ma handicap, ale mówimy o tym tylko wtedy, gdy drużyna wygrywa. Kiedy przegrywa, nagle przestaje go mieć. Dlatego nie dziwi mnie w ogóle, że w Częstochowie nastąpił taki nagły zwrot akcji, a gospodarze błądzili jak dzieci we mgle - wyjaśnia. Były menedżer klubów z Zielonej Góry i Torunia dodaje, że przygotowania toru nie nauczymy się w elementarzu, albo podręczniku. - Tu jest odrobinę, jak w tym przysłowiu z saperem, który myli się raz i jest po nim. W tym wypadku nie posłużymy się żadnym schematem, nie otworzymy konkretnej strony w jakimś vademecum wiedzy o torach, gdzie jest wypisane od punktów, że tu np. trzeba kopnąć na prostej, zbronować na łuku, policzyć do dziesięciu i później ładujesz gości 60-30 - tłumaczy obrazowo. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź