- Janusz Kołodziej to Unii Leszno czarodziej - śpiewali kibice klubu ze Strzeleckiej w czasach, gdy mogli jeszcze spotykać się na trybunach (oryginał przyśpiewki był co prawda nieco mniej wychwalający 4-krotnego mistrza kraju, ale to temat na inną okazję). Któż inny mógł więc zdjąć z drużyny drużynowego mistrza Polski, który wydawał się ciążyć na nich niczym fatum podczas inauguracyjnej kolejki? Co prawda, leszczynianie od lat czują się pod Jasną Górą jak u siebie i wielokrotnie wywozili już z Częstochowy zwycięstwo, jednak tym razem zadanie wydawało się nieco trudniejsze. Tym razem to nie Fogo Unia miała przewagę w konfrontacji młodzieżowców - zawodników, których dyspozycja ma kolosalne znaczenie podczas zaciętych, wyrównanych spotkań. Wychowanek Unii Tarnów udowodnił jednak, że tor przy Olsztyńskiej został niejako skrojony pod jego miarę. Po pierwsze i najważniejsze jest to - operując żużlową nomenklaturą - typowe "lotnisko", a więc owal ponadprzeciętnie długi i szeroki. To właśnie kluczowy dla Kołodzieja aspekt, czterokrotny mistrz Polski od lat powtarza bowiem jak mantrę, że nie czuje się pewnie jeżdżąc po obiektach ciasnych i krótkich. Po drugie, w Częstochowie zawodnicy mają do wyboru wiele ścieżek umożliwiających rozpędzenie się. Taka geometria wraz z ciekawą nawierzchnią promują zawodników doświadczonych, potrafiących błyskawicznie wyciągać wnioski i w ciągu milisekund wyliczać najbardziej optymalną trajektorię jazdy - do takiej właśnie grupy żużlowców należy dziś bez wątpienia 37-letni Kołodziej. Nic więc dziwnego, że zdobył on "w paszczy lwa" - jak niekiedy określa się Zielona-energia.com Arenę - 13 punktów i bonus. Wyższość rywala musiał uznać tylko podczas swojego pierwszego wyjazdu na tor, gdy szybszy okazał się od niego Fredrik Lindgren. Kołodziej zrewanżował się jednak trzeciemu zawodnikowi świata podczas ostatniej gonitwy zawodów, kiedy z bezpieczną przewagą dowiózł do mety 3 punkty. Można zaryzykować stwierdzenie, iż Kołodziej nadrobił to, czego wbrew oczekiwaniom nie zdobył jego parowy kolega - Emil Sajfutdinow. Były zawodnik Włókniarza rzeczywiście przyzwyczaił nas swymi ostatnimi występami w Częstochowie do świetnych, a wręcz historycznych osiągów. To przecież właśnie przy Olsztyńskiej przejechał 2 lata temu 4 okrążenia prostym motocyklem niczym - cytując komentatora nsport+, Tomasza Dryłę - "tancerz w dzikim amoku baszkirskim". W 2021 roku Rosjanin nie był już jednak tak świetny, zdobył tylko 7 punktów i pierwszy raz od wielu lat nie załapał się na udział w biegach nominowanych. Na tym polega jednak właśnie potęga wszelkich "dream teamów" do których z pewnością można dziś zaliczyć Fogo Unię - gdy jedna z gwiazd ma gorszy dzień, to jej partnerzy tuszują to swoimi świetnymi występami. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź