W żużlu jest wielu takich, jak Mateusz Bartkowiak. Przychodzą z rodzicami do klubu, chcą jeździć, a druga strona podsuwa im do podpisania umowę, która czyni klub panem sytuacji. Nie ma w niej ustalonych warunków finansowych, nie ma niczego, co chroniłoby interesy młodego żużlowca w przypadku jakiegokolwiek problemu na linii zawodnik - działacze. Można powiedzieć, że żużlowiec sam sobie winien, że winni rodzice. Jednak to nie tak. Podpisując pierwszą umowę zawodnik nie myśli o mogących pojawić się problemach. On chce tylko jeździć, a rodzice chcą mu w tym pomóc i podpisują za nieletniego syna papier. Ta strona nie zna reguł rządzących żużlem, nie zna przepisów, nie ma też prawnika, który pomógłby im przez te wszystkie zawiłości przejść. Wiele karier się przez to pokończyło, bo zawodnik zdany na łaskę klubu często machał ręką i dawał sobie z żużlem spokój. Jak będzie z Bartkowiakiem? Informacje, jakie do nas docierają, są skąpe. Wiadomo, że ze Stalą już nie trenuje, a z GKM-em nie może. Po ostatnich rozmowach w Gorzowie pojawiło się światełko w tunelu. Jest szansa na roczne wypożyczenie za 100 tysięcy złotych. Na dokładkę Bartkowiak ma dostać umowę, która pozwoli mu kupić dobry sprzęt i odpowiednio przygotować się do sezonu. To daje szansę na odrodzenie. Zwłaszcza że młody zawodnik trafi do klubu, w którym chce startować. Słabym punktem wszelkich ustaleń jest to, że ich realizacja jest uzależniona od widzimisię Stali. Wystarczy, że któryś z tamtejszych działaczy wstanie lewą nogą i Bartkowiak będzie miał do wyboru: zostać i męczyć się w Gorzowie, albo dać sobie z żużlem spokój. Niewątpliwie młodzi, wchodzący do sportu zawodnicy powinni się z przypadkiem Bartkowiaka zapoznać i wyciągnąć z tej lekcji wnioski. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź!