Pandemia COVID-19 mocno wpłynęła na znany nam świat czarnego sportu. Nie chodzi tylko o wszechobecne maski, wymogi dotyczące testów czy ograniczenia dotyczące uczestnictwa kibiców w zawodach. Można odnieść wrażenie, iż w szale walki o otwarcie trybun, pryszniców i innych parków maszyn przeoczyliśmy bardzo ważną "chorobę towarzyszącą" trapiącą świat speedwaya - wypaczanie walki o najwyższe cele. Jeden turniej zamiast cyklu i niespodzianka gotowa Zaczęło się niewinnie, od Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów. W 2020 roku z uwagi na pandemiczne obostrzenia postanowiono rozegrać je w formie jednodniowego finału zamiast - jak zwykle - w postaci kilkuturniejowego cyklu. Turniej w Pardubicach wygrał Jaimon Lidsey z Australii. Wynik poszedł w świat, ale czy aby na pewno to on był najlepszym młodzieżowcem minionego sezonu? Wydaje się, że nie - wyżej stały akcje chociażby jego ówczesnego kolegi z Fogo Unii Leszno: Dominika Kubery. No dobrze, taka już magia jednodniowych turniejów, wszyscy musieli być tego świadomi. W rankingu zaskakujących wyników tego typu zawodów Australijczyk i tak nie plasuje się nawet w pierwszej setce. Wszyscy pamiętamy wygrany przez Adama Skórnickiego finał IMP i wciąż wspominamy mistrzowski tytuł Jerzego Szczakiela. Organizując jednodniowy finał po prostu musisz liczyć się z niespodziewanym wynikiem. Całe mistrzostwa w półtora miesiąca A co z cyklami? Cały ich sens opiera się na zorganizowaniu kilku zawodów w określonym przedziale czasowym tak, by zwycięzcą okazał się zawodnik prezentujący formę nie tylko wysoką, ale także stabilną przez cały sezon. Pandemia doprowadziła zaś do ugniatania tego typu formatów niczym śmieci dzień przed wywozem. Dla przykładu, zeszłoroczny cykl Grand Prix trwał niespełna 1,5 miesiąca. - Ostatnia odsłona cyklu to 5 rund na przestrzeni około miesiąca. Duży wpływ na końcowy rezultat miało to, kto trafił ze szczytem formy akurat na ten okres, który dla mnie nie był zbyt dobry - narzekał zimą w brytyjskim "Speedway Star" Leon Madsen. Trudno nie przyznać Duńczykowi racji - gdyby walka w Grand Prix odbywała się od początku sezonu, Bartosz Zmarzlik miałby o wiele trudniej. Pamiętamy, że pierwsze spotkania w 2020 roku były dla niego istną katorgą. Ruszył SEC, a on akurat złapał formę Teraz podobnie dzieje się w cyklu SEC - zawodzący przez pół sezonu Piotr Pawlicki zdążył przełożyć się dokładnie na inaugurację walki o czempionat Starego Kontynentu. Na półmetku rywalizacji jest liderem klasyfikacji generalnej i faworytem do ostatecznego zwycięstwa. Póki co taki układ nie przeszkadza polskim kibicom, gdyż na szczycie znajdują się dzięki niemu ich rodacy. Powagę sprawy zauważymy dopiero wówczas, gdy któryś z cieniujących przez kilka miesięcy zawodników odzyska formę akurat na rozpoczęcie walki w cyklu Grand Prix i pogodzi fenomenalnych od wiosny Polaków - Macieja Janowskiego i Bartosza Zmarzlika. No chyba, że tym żużlowcem okaże się Krzysztof Kasprzak.