Sylwetki złotej drużyny Betard Sparty WrocławMACIEJ JANOWSKI - Kapitan okrętu z napisem Sparta przycumował statek do portu i zameldował w imieniu drużyny wykonanie zadania. Zwyciężył w trzynastym wyścigu finału na Stadionie Olimpijskim i przypieczętował tytuł. Złote dziecko wrocławskiego żużla założyło koronę drużynowego mistrza Polski po raz drugi w karierze, ale dopiero pierwszy w barwach macierzystego klubu. Kiedy Sparta sięgała po ostatnie złoto w 2006 roku miał zaledwie piętnaście lat i nie było go nawet a kadrze drużyny. Siedział wtedy jako gołowąs na trybunie numer cztery. Początek sezonu miał piorunujący. Imponował rakietowymi motocyklami uzbrojonymi w super szybkie silniki wirtuoza światowej tunerki - Ryszarda Kowalskiego. Może nie kładł na kolana startami, ale na trasie wyczyniał cuda, co wcześniej zdarzało mu się bardzo rzadko. Potem nieco spuścił z tonu, zwłaszcza w Grand Prix zaczął pikować w dół, ale w lidze wciąż był jednym z liderów Sparty. Przewagę nad rywalami dawały mu opony - tureckiego producenta Anlasa i patenty przeniesione z teamu Grega Hancocka, w tym m.in. bezdętkowe opony z regulacją ciśnienia. Mógł liczyć na porady swojego amerykańskiego mentora i jego długoletniego członka teamu, który teraz jest u boku Maćka - Rafała Haja. TAI WOFFINDEN - W klubie ze stolicy Dolnego Śląska nieprzerwanie od dziesięciu sezonów. Kilkanaście dni temu podpisał nowy trzyletni kontrakt. W ostatnich sezonach finały były jego zmorą. Kładł najważniejszą część rozgrywek Betard Sparcie i kibice powoli zaczynali tracić do niego cierpliwość. Zastanawiali się, czy nie warto wymienić Brytyjczyka na kogoś solidniejszego i regularniejszego. Najważniejsze osoby w Sparcie nie mają jednak wątpliwości, że warto trzymać trzykrotnego mistrza świata w drużynie. Uważają, że nie tylko z pobudek sentymentalnych trudno pozbyć się człowieka, który jest w jednym miejscu tak długo. Pupil pani Krystyny Kloc - partnerki pociągającego za sznurki w klubie Andrzeja Rusko. Nieraz padali sobie w ramiona po genialnych występach Woffindena. Ten rok udowodnił, że mimo paru wpadek Tai jest dla Sparty bezcenny. Jak nikt inny potrafi spojrzeć na kolegę z drużyny i ustawić parę. Pod koniec kwietnia Woffinden zaliczył groźnego "dzwona" w Grudziądzu w wyniku którego złamał łopatkę. Opuścił trzy mecze, ale zespół bez niego nie dał plamy. Przed biegami nominowanymi, gdy Sparta miała tytuł w kieszeni jego twarz pokryła się łzami. Dla niego pierwsze mistrzostwo na okrągłą rocznicę we Wrocławiu to wspaniała nagroda. ARTIOM ŁAGUTA - Artiom zawodowiec. Jeden z głównych architektów czwartego tytułu w historii. Profesjonalista w każdym celu. Umiał łączyć fenomenalne występy w cyklu Grand Prix i w lidze. Jeśli schodził z dwucyfrówki, to był tylko i wyłącznie wypadek przy pracy. Jakość połączona z solidnością. Rusko zapłacił mu walizkę pieniędzy i na pewno nie żałuje. To był właśnie ten brakujący element w złotej układance Betard Sparty. Odszedł z Grudziądza, ponieważ potrzebował nowych bodźców, a zwłaszcza sukcesu. Przez sześć lat w GKM-ie kończył sezon na fazie zasadniczej. To on miał być tą wartością dodaną i nie zwiódł. Należy mu się podwyżka jak psu buda. GLEB CZUGUNOW - Może zapisać sezon na plus. Dołożył solidną cegłę do sukcesu Sparty. Bohater pierwszego spotkania finałowego na torze w Lublinie. W sezon wszedł średnio, zarzucano mu, że bardziej niż na żużlu skupia się pasji pobocznej, rozwijaniu talentu muzycznego. Rosjanin z polskim paszportem uwielbia w wolnym czasie komponować utwory i nagrywać teledyski. Czasami odnosiło się wrażenie, że lepiej niż na swoim torze czuje się na wyjazdach. W trakcie sezonu bardzo chwalił sobie współpracę z nowym dyrektorem ds. szkolenia i sportu Sparty - Gregiem Hancockiem. Pracowali nad startami, które były znakiem firmowym Amerykanina. Nie wyszedł mu rewanż na Olimpijskim, ale za chwilę nikt nie będzie o tym pamiętał. DANIEL BEWLEY - Jedno z odkryć sezonu, a może i całych finałów. W porę się ogarnął. Niektórzy przebąkiwali, że rudowłosy żużlowiec za chwilę trafi do imponującej galerii największych zmarnowanych, brytyjskich talentów. Odkąd pod skrzydła wziął go starszy rodak - Woffinden, jego kariera zawróciła na właściwe tory. Tai roztoczył nad nim opiekę teamową, logistyczną oraz sprzętową i Bewley nie musi się już niczym martwić. Ma tylko wsiadać na motocykl i wozić punkty. Podczas wyścigu, kiedy wspólnie ubierają kewlary Sparty odróżnia ich styl jazdy. Bewley jest agresywniejszą kopią Woffindena. Wcześniej lubił pakować się w kłopoty, często łapał kontuzje, nierzadko głupie, jak ta przedsezonowa, gdy wywrócił się na rowerze. Woffinden też kiedyś był rogatą duszą, wpadł w nieodpowiednie towarzystwo, ale znalazł się człowiek, który w kluczowym momencie wylał mu kubeł zimnej wody na głowę. Teraz może przeprowadzać koledze wykłady, jak w ostatniej chwili wywinąć się z pokus życia codziennego. MICHAŁ CURZYTEK - Jeszcze dwa lata będzie młodzieżowcem. Kto wie, czy w następnym sezonie nie zostanie liderem tej formacji. Oczywiście, o ile Andrzej Rusko nie zapoluje na kogoś lepszego. Choć będzie mu o to szalenie ciężko. Rynek jest już mocno przebrany. Złośliwi mówią o nim, że jest rzeszowskim najemnikiem. Pamiętamy jakie były targi o kasę pomiędzy rodzicami zawodnika, a klubami z Wrocławia i Rzeszowa. Żadna ze stron nie chciała ustąpić, aż w końcu przyparty do muru Rusko rzutem na taśmę sfinalizował porozumienie. Razem z Michałem w pakiecie do Wrocławia przyszedł brat - Bartosz. Curzytka na dalszy plan zepchnęli starsi partnerzy z drużyny. To, że uwaga nie była skupiona na młodzieżowcach, akurat wyszło im na korzyść. Cała para szła na równą i silną piątkę seniorów więc formacja juniorska mogła sobie jeździć bez ciśnienia. Wydawało się, że ten wybuch talentu nastąpi szybciej, ale z tej mąki powinien być chleb. PRZEMYSŁAW LISZKA - Na koniec wieku juniora odbierze krążek z najcenniejszego kruszcu. Nie wiadomo jak jego kariera seniorska potoczy się dalej. We Wrocławiu z całą pewnością nie zostanie. Nie do końca wykorzystał szanse w Sparcie. Inna sprawa, że w poprzednich sezonach znajdował się w głębokim cieniu Maksyma Drabika, na którego chuchano i dmuchano. W takich warunkach trudno się przebić. Może być ciekawą opcją dla drużyn z niższych lig na pozycję U24. Musi pracować na swoje nazwisko praktycznie od nowa. ANDRZEJ RUSKO - Jest jak prezes PiS - Jarosław Kaczyński. Rządzi klubem z Wrocławia twardą ręką. Nad wszystkim chce mieć kontrolę, chodzi krok w krok za menedżerami. Często bierze udział i zabiera głos na odprawach. To długo wyczekiwane czwarte złoto w historii klubu było jego obsesją. Finał kosztował go dużo stresu. Huk spadającego kamienia z serca słychać było na obrzeżach miasta i w okolicznych wioskach. Po ostatnim biegu mógł wreszcie nalać do wanny szampana. DARIUSZ ŚLEDŹ - To paradoks, że jeden z najbardziej niedocenionych menedżerów w całej ekstraligowej stawce założył na szyi złoty medal. Dostał do prowadzenia dream-team i wystarczyło niczego nie zepsuć. Brak złota z tym składem siedziałaby Śledziowi niczym ość w gardle. Niektórzy żartują, że jest Rusce po to żeby wyglądać, pachnieć i udzielać wywiadów w telewizji. Pada mnóstwo wątpliwości pod adresem jego kunsztu taktycznego. Kilka razy się zakręcił, ale ponoć zwycięzców się nie sądzi. W przekroju całego sezonu drużyna z Wrocławia przegrała tylko dwa mecze, tytuł jest więc zasłużony. Co ciekawe był już ponoć jedną nogą poza Wrocławiem. Klub sondował nowego menedżera, ale kiedy rozmowy z Mariuszem Staszewskim zakończyły się fiaskiem szybko prolongowano umowę ze Śledziem. GREG HANCOCK - Kiedyś persona non grata we Wrocławiu, dziś jeden z bohaterów drugiego szeregu. W parku maszyn autorytet. Tradycyjnie zarażał pozytywną energią i uśmiechem przyklejonym do buzi. Jankes, któremu powierzono funkcję konsultanta ds. szkolenia i sportu wprowadzał do zespołu tradycyjny dla swojej nacji luz. Zespół wspierał nieocenionym doświadczeniem i garścią nowinek technologicznych.