Ponoć pieniądze rządzą wszędzie, a już na pewno w sporcie. Bez nich nie da się zorganizować czegokolwiek, na żadnym poziomie, a już w żużlu tym bardziej. Wiemy wszyscy dokładnie, że pieniądze grają w nim bardzo ważna rolę. Przedłużająca się pandemia sprawiła, że dzisiaj nie wiemy, kiedy kluby sportowe będą mogły organizować zawody przy udziale kibiców i czy stadiony będą otwarte w pełni, czy tylko w części. Wielka Brytania jako pierwszy kraj w Europie dała sygnał do otwarcia się po pandemii. W weekend zniesiono część obostrzeń i szacuje się, że Brytyjczycy wypili w tym czasie 8 milionów kufli piwa. Test przeszedł też pierwszy sportowy obiekt, Stadion Wembley. Po trzynastomiesięcznej przerwie zasiadło na jego trybunach cztery tysiące kibiców, a już 15 maja ma zasiąść 21 tysięcy. Wszystko idzie w stronę normalności, ale w Polsce musimy poczekać. Boję się, że pierwsze poluzowanie może być nieprędko i nie szybciej niż w drugiej połowie wakacji. Czy zobaczymy kibiców na stadionach? Dzisiaj bym nie postawił na to złotówki. Piszę o tym w kontekście klubów żużlowych, których budżety opierają się na wpływach z biletów i karnetów. O tych drugich działacze raczej muszą zapomnieć, a bilety szykować dopiero na fazę play-off. Jeżeli tak się stanie, cztery najlepsze drużyny będą podwójnie wygrane - i sportowo, i finansowo. W trakcie podpisywania kontraktów na ten sezon, działacze zdawali sobie sprawę z sytuacji panującej na świecie. Część zawodników z czołówki dostało jeszcze lepsze kontrakty, niż mieli przed pandemią. Resztę kontraktów, myślę, że trochę zmniejszono, ale przecież ci zawodnicy nie jeżdżą za darmo. Czy budżety klubowe to wytrzymają? Przekonamy się już niedługo. Z poważaniem Robert Dowhan Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź