13 maja 2012 roku odbywało się ekstraligowe spotkanie wrocławian z rzeszowianami. Barw gości bronił między innymi Lee Richardson - 33-letni Brytyjczyk, były mistrz świata juniorów. Podczas trzeciego wyścigu dnia upadł on na tor na wyjściu z pierwszego łuku, kilkanaście metrów od zakończenia dmuchanej bandy. Karetka odwiozła go do wrocławskiego szpitala. Całe zdarzenie nie wyglądało zbyt groźnie - ot, wypadek jakich na żużlowych stadionach widziano tysiące. Nikt nie spodziewał się nadchodzącej tragedii, zawody doprowadzono do końca. Mało kto zdawał sobie sprawę z tego, że znacznie bardziej poważny wyścig toczy się kilka kilometrów od kipiącego wrzawą kibiców Stadionu Olimpijskiego. Autokar zalany łzami W szpitalu lekarze szybko zorientowali się, że tym razem nie mają do czynienia z rutynową obsługą żużlowego wypadku. Richardson miał spore trudności z oddychaniem, a wstępne badania wykazały rozległy krwotok wewnętrzny. W błyskawicznym tempie przeniesiono go na stół operacyjny, jednak było już za późno na interwencję. Internet w telefonach nie był jeszcze zjawiskiem tak powszechnym jak dziś. Wracający do Rzeszowa kibice o śmierci swego idola dowiedzieli się poprzez odbierane SMS-y. Początkowo żaden z nich nie chciał w to uwierzyć. Gdy wiadomości się potwierdziły, spora część autokaru zalała się łzami. Richardson był ulubieńcem polskich kibiców - sympatyczny, odważny, jeżdżący bardzo widowiskowo. Często zmieniał pracodawców w Polsce, jednak fani w każdym mieście zawsze przyjmowali go z otwartymi ramionami. Komentatorzy stanęli na wysokości zadania Wieść o jego śmierci dotarła także na stadion w Gorzowie, gdzie Stal toczyła właśnie derbowe spotkanie z Falubazem. Większość zawodników była w strasznym szoku. Reprezentanci Falubazu odmówili wyjazdu na tor. Sędzia pozostawał jednak niewzruszony i kontynuował zawody. Gorzowianie wygrywali wyścigi w stopniu 5:0. Problemem był brak formalnych podstaw do przerwania spotkania. Widząc wyjeżdżających na tor po usłyszeniu o śmierci kolegi żużlowców, komentatorzy TVP Sport byli zszokowani. - Jeśli ktoś chce w tym spotkaniu jechać, niech jedzie. My nie będziemy tego komentować - zapowiedział wówczas na wizji Rafał Darżynkiewicz oddając wraz z Krzysztofem Cegielskim hołd Richardsonowi. Komentatorska cisza sprawiła, że telewidzowie dobrze słyszeli co działo się wówczas w parku maszyn. Rozbici psychicznie zawodnicy, kłócący się między sobą działacze dwóch lokalnych drużyn i bezradny sędzia toczyli rozmowy pod okiem kamery i w akompaniamencie gorzowskich kibiców skandujących w stronę parku maszyn wulgarne hasła. Dopiero bezpośrednia interwencja Tomasza Golloba pozwoliła na osiągnięcie consensusu i przerwanie derbowego spotkania. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź