Całkiem nie tak dawno temu Rasmus Jensen był widywany na polskich stadionach głównie z racji bliskiej przyjaźni z Rene Bachem, wówczas etatowym żużlowcem bydgoskiej Polonii. Często pojawiał się na meczach jako towarzysz dla swojego kolegi, niemal cały czas spędzając z nosem w telefonie. Sprawiał wrażenie człowieka, który jest zainteresowany wszystkim, ale na pewno nie żużlem. Gdzieś tam kontrakt miał, ale tak naprawdę było mu wszystko jedno, czy pojedzie. Ważne, że jest młody, a życie jest od tego, by korzystać. Był zresztą świeżo po udziale w Paradise Hotel, czyli duńskim programie porównywalnym do polskiego Warsaw Shore. Mówiąc delikatnie - osoby tam występujące nie należą do ikon zdrowego trybu życia. Tak więc Jensen pasował idealnie, bo przede wszystkim chciał się zabawić. Gdy wszystko wskazywało na to, że zawodnik lada chwilę skończy totalnie niepoważnie traktowaną karierę żużlową, sięgnęło po niego gdańskie Wybrzeże, słynące z zamiłowania do Duńczyków po przejściach. Mało kto wierzył w sukces, bowiem Jensen nie rokował jeśli chodzi o zmianę podejścia do sportu. Tymczasem zawodnik wprawił wszystkich w osłupienie. Zaliczył świetny sezon, przebojem wdarł się do podstawowego składu i był niezwykle solidnym jego ogniwem, tak naprawdę nie zawodząc w żadnym spotkaniu. Godnie reprezentował swoją drużynę nawet w tak trudnych spotkaniach, jak wyjazdowe w Toruniu, gdzie zdobył z bonusami dziewięć punktów. Nic dziwnego, że działacze z Gdańska momentalnie zechcieli zostawić go w składzie na sezon 2021. Nowe rozgrywki Duńczyk zaczął jeszcze lepiej. Świetnie pojechał na otwarcie w Tarnowie (z bonusaami 11 punktów). Tyle samo zdobył przeciwko ROW-owi Rybnik. Jeśli wyeliminuje dość typową dla siebie tendencję do jednego słabego (przeważnie kończącego się zerem) biegu w każdy meczu, może być w czubie klasyfikacji najlepszych zawodników eWinner 1. Ligi. W środę Jensen zaliczył kolejny znakomity występ, tym razem w rywalizacji indywidualnej. Zajął trzecie miejsce w finale duńskich eliminacji do GP, pokonując takich rywali, jak Mikkel Michelsen, Jonas Jeppesen, Kenneth Bjerre czy Frederik Jakobsen. Droga do elity stoi przed nim otworem, choć póki co jest oczywiście jeszcze daleka. Jeśli jednak Jensen tak szybko będzie piął się w hierarchii, jego ewentualny awans do cyklu nie będzie jakąś wielką sensacją. Historia Rasmusa przypomina nieco tę Taia Woffindena, w początkowych latach kariery również nieodmawiającego sobie przyjemności, które jednak bezpośrednio niszczyły jego sportowe marzenia. Brytyjczyk hulał sobie ile się dało, nie stronił od alkoholu i innych używek, do czego zresztą przyznał się w swojej książce. Śmierć ojca spowodowała jednak zmianę w jego życiu, dzięki której prawdopodobnie teraz możemy mówić o nim jako o trzykrotnym mistrzu świata i jednym z najlepszych zawodników w historii tej dyscypliny. Kto wie, może podobną drogą pójdzie Jensen? Ma 27 lat, co jak na żużlowca nie jest wiekiem zaawansowanym. Jeśli Jason Doyle mógł zostać mistrzem świata, cztery lata wcześniej jeżdżąc w Kolejarzu Rawicz, to tym bardziej może zostać nim Duńczyk. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź