Przypomnijmy, że w skład zespołu mającego rozwiązać problemy dziejące się jeszcze przed rozpoczęciem biegu wyglądał doprawdy imponująco. Tworzyli go: szef żużlowych arbitrów Leszek Demski, przewodniczący GKSŻ Piotr Szymański, wiceprezes PGE Ekstraligi Ryszard Kowalski, szef stowarzyszenia ( nieoficjalnego związku zawodowego) żużlowców “Metanol" Krzysztof Cegielski, selekcjoner reprezentacji Polski Rafał Dobrucki, ikona polskiego speedwaya Tomasz Gollob, prezes PZM Michał Sikora oraz dwóch sędziów. Głównym celem tych ludzi było opracowanie takich przepisów, by raz na zawsze uciąć dyskusje dotyczące poprawności zachowania zawodników przed zwolnieniem maszyny startowej. W ostatnich latach wiele ligowych wyścigów było przerywanych na skutek minimalnego, niemal niewidocznego obrotu koła jednego z motocykli lub zupełnie bez powodu, gdy sędziemu wydawało się, że zauważył minimalne drgnięcie. Kibice na całą sprawę patrzyli najpierw ze śmiechem, później politowaniem, a na końcu ze złością. W środowisku zaczęto ironicznie nazywać te rzekomo wypaczające rywalizację sportową działania zawodników jako "mikroruchy". Określenie to spopularyzował komentator telewizyjnej stacji Eleven Sports, Marcin Kuźbicki. - Ponieważ obserwuję coraz większe kontrowersje w zakresie procedury startowej podczas zawodów ligowych, po rozmowie z prezesem PZM Michałem Sikorą i szefem sędziów Leszkiem Demskim, powołuję w imieniu GKSŻ zespół roboczy, który powinien opracować założenia procedury startowej, dzięki której zniwelujemy ilość kontrowersji w zakresie oceny decyzji sędziowskich - zapowiedział w sierpniu ubiegłego roku przewodniczący GKSŻ. Z dużej chmury mały deszcz Przez długie miesiące zespół pracował po cichu, większość kibiców zapomniała nawet, że takowy został w ogóle powołany. Fama o nim powróciła ze zdwojoną siłą, gdy dziennikarz Wojciech Koerber napisał na Twitterze o pewnych przeciekach dotyczących postanowień tych ekspertów. -Jeśli zawodnik z pola A sprowokuje rywala na polu B i ten wjedzie w taśmę, nie zostanie wykluczony. Za to ten z A otrzyma ostrzeżenie. Jeśli czołgista zmusi sędziego do przytrzymania taśmy i ktoś się w nią właduje, nie zostanie wykluczony. A dla czołgisty ostrzeżenie - donosił redaktor. Fani w Internecie nie kryli oburzenia. Do tak drastycznych ruchów jednak nie doszło. -- Podstawowe założenie było takie, żeby procedurę uprościć, a nie żeby ją jeszcze bardziej skomplikować. Uważam, że udało nam się to osiągnąć - powiedział Demski. Koerber uważa to za swoją zasługę. - Rewolucji w procedurze startowej nie będzie, co poczytuję sobie za osobisty sukces. Tweetem uruchomiłem głośne "konsultacje społeczne", studząc zapędy - "zaćwierkał" dziś. Przepisy ograniczane przez technologię Jakie więc są te długo wyczekiwane zmiany? - Nie będzie ostrzeżeń za ruchy 1-2 cm i za ruchy podczas przyjmowania pozycji startowej zaraz po włączeniu zielonego światła - zapowiedział szef sędziów. Dyskusja o mikroruchach przechodzi więc zapewne do lamusa. "Warning" grozi również tym, którzy przedłużają czas od zapalenia zielonego światła do pójścia taśmy w górę. W tym przypadku chodzi między innymi o czołganie się w kierunku taśmy po zapaleniu zielonego światła. Kiedy do tego dojdzie, to nie należy puszczać wyścig - wyjaśnia Demski. Wbrew postulatom niektórych członków zespołu nie zdecydowano się wprowadzić przepisu mówiącego, by ostrzeżeniem karać tylko tego zawodnika, który ruszył się jako pierwszy. Jak tlumaczą działacze, pomysł nie został wyrzucony do kosza, ale musi poczekać na większy rozwój technologiczny dyscypliny, przede wszystkim upowszechnienie urządzeń telemetrycznych. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź