W ostatnich dniach w mediach głośno komentowane było przenikanie się światów żużla i polityki. Wszystko za sprawą Marka Grzyba, prezesa Moje Bermudy Stali Gorzów, który nie wykluczył, że w przyszłości wystartuje w wyborach. Zamiana prezesowskiego fotela na ławę sejmową czy senacką nie jest niczym zaskakującym, przykładów takich działań widzieliśmy już w czarnym sporcie co nie miara. Sam Marek Grzyb od jakiegoś czasu prowadzi medialny konflikt z Jerzym Synowcem, niegdysiejszego prezesa Stali, a dziś samorządowca. Inny z byłych wielkopolskich działaczy, Władysław Komarnicki startował w wyborach parlamentarnych już na początku XXI wieku, jednak z mizernym skutkiem. Kiedy jednak dał się w województwie lubuskim poznać jako sprawny działacz sportowy (to on ściągnął nad Wartę Tomasza Golloba), gorzowianie wybrali go najpierw do sejmiku wojewódzkiego, a następnie - dwukrotnie - do Senatu RP. Z zaufania zdobytego podczas prowadzenia klubu korzystał także wieloletni włodarz jego rywali zza miedzy, Falubazu Zielona Góra - Robert Dowhan. Podobnie działo się w Toruniu, gdzie Przemysław Termiński - właściciel Apatora - również na początku stulecia bezskutecznie starał się o elekcję, jednak zaszczytu pracy na Wiejskiej dostąpił dopiero wówczas, gdy dał się poznać torunianom jako sportowy działacz. Niektórzy eksperci wskazują zaś, że na jego późniejszą klęskę w wyborach z 2019 roku spory wpływ mógł mieć pierwszy w historii tamtejszego speedwaya spadek klubu do najniższej klasy rozgrywkowej. Światy czarnego sportu i żużla przenikają się jednak nie tylko za sprawą tych działaczy, popularnie zwanych "białymi kołnierzykami". Bywa i tak, że polityka marzy się osobom, które na pierwszy rzut nie mają z nią nic wspólnego. W radzie miasta Torunia zasiada dziś Jacek Krzyżaniak. Indywidualny mistrz Polski z 1997 roku od zawsze miał w środowisku opinię "bardzo inteligentnego, jak na żużlowca". Wbrew powątpiewającym spojrzeniom części społeczeństwa, która patrzyła na niego przez pryzmat "jakiejś tam jazdy na motorku", wychowanek Apatora okazał się bardzo sprawnym samorządowcem i bryluje w rankingach popularności toruńskich polityków. Nieco dalej zaszedł Robert Wardzała, wychowanek Unii Tarnów. Bezpośrednio po zakończeniu kariery zasiadł w tarnowskiej radzie miasta i ten świat spodobał mu się na tyle, że już po 5 latach działalności w nim mógł pochwalić się mandatem posła. Nie wszyscy żużlowcy mieli tyle szczęścia. Dawidowi Lampartowi - mimo efektownego spotu wyborczego nagranego na stadionie Stali Rzeszów - nie udało się dostać do sejmu z list Polskiego Stronnictwa Ludowego. Tomasz Gollob został zaś skreślony z wyborów samorządowych, po tym, gdy protest wyborczy wykazał, że indywidualny mistrz świata z 2010 roku nie zamieszkuje Grudziądza w którym chciał wystartować. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź