W idealnym świecie byłby mistrzem świata Od wielu lat regularnie ścigał się w PGE Ekstralidze i Grand Prix. Wygrał trzy rundy, zdobył też dwa złote medale w DPŚ z reprezentacją swojego kraju. Nic nie zapowiadało tego, że po sezonie 2020 powie pas. - W idealnym świecie byłbym mistrzem świata. Pomimo, że się to nie udało jestem zadowolony ze wszystkiego, czego dokonałem – mówi żużlowiec w wywiadzie dla speedwaygp.com Niewidzialny wróg Pandemia koronawirusa storpedowała sezon 2020 na całym świecie. Zawodnicy na tor wyjechali praktycznie tylko w Polsce i Szwecji. W Polsce wcześniej musieli się zgodzić na cięcia kontraktów. To plus brak dodatkowej możliwości startów żużlowcy odczuli w swoich portfelach. Lindbaeck znalazł się w gronie tych, którzy wpadli w duże kłopoty. - To wszystko robiło się coraz droższe. Stopniowo odczuwałem coraz mniejszą przyjemność z jazdy. Nad swoją decyzją o zakończeniu kariery myślałem już od dłuższego czasu. Koronawirus spowodował, że uprawianie sportu stało się dla mnie coraz trudniejsze także ze względów rodzinnych. Przez dłuższy czas byłem z dala od domu, a gdy, choć na chwilę się tam pojawiałem, to już musiałem szybko wracać do Polski, ponieważ musiałem przejść obowiązkowy test. Nie mogłem dopasować się do tego systemu – szczerze wyznał zawodnik, który krótko po sezonie rozpoczął wyprzedaż sprzętu, z którego korzystał w Polsce. Motocykl zamienił na koparkę W listopadzie rozpoczął nowy rozdział w swoim życiu. Tym razem zarabia na siebie i swoją rodzinę… jeżdżąc koparką. Nie ma co mu się dziwić. W tego typu pracy pensję będzie dostawał zawsze na czas, a żaden koronawirus nie popsuje mu planów na najbliższe miesiące. Doświadczony zawodnik nie zamierza jednak zapominać o żużlu. - Mam nadzieję, że będzie się stale rozwijał i coraz więcej osób zacznie uprawiać ten sport. Pokazałem wszystkim ludziom, że wcale nie trzeba pochodzić z rodziny zakręconej na punkcie motorsportu, by brać w tym wszystkim udział. Jeżeli coś kochasz, rób to – zakończył.