Pedersen w zeszłym sezonie zajął w SEC szóste miejsce, a zgodnie z regulaminem w stawce utrzymuje się tylko pięciu najlepszych. Pech Duńczyka był tym większy, że po upadku podczas rundy w Gnieźnie musiał opuścić aż 3 biegi, a rywalizację o piątą lokatę klasyfikacji końcowej przegrał z Bartoszem Smektałą dopiero w dodatkowym wyścigu repasażowym po zawodach w Toruniu. Kiedy więc ze startu zrezygnował Grigorij Łaguta, członkowie toruńskiej firmy One Sport widzieli żadnej innej opcji niż zaproszenie do rywalizacji właśnie zawodnika GKM-u. Choć nie znamy jeszcze całej stawki zawodników, którym przyjdzie bić się o tytuł najlepszego na starym kontynencie, Nicki Pedersen z pewnością będzie należał do grona ścisłych faworytów tej batalii nie tylko ze względu na ogromne doświadczenie z polskich i światowych torów, ale także fenomenalną dyspozycję jaką prezentuje w ostatnich dniach. Przed inauguracją sezonu mówiło się, że 44-latek wraca do dawnej formy, co Duńczyk potwierdził przywożąc aż 16 oczek podczas wyjazdowego spotkania jego ZOOLeszcz DPV Logistic GKM-u z Marwis.pl Falubazem Zielona Góra. Znów oglądaliśmy jazdę, do której przyzwyczaił nas w poprzednich latach - zawziętość, szybkość, oraz charakteryzująca go od początku kariery sportowa agresja. Hejterzy szybko za nim zatęsknili Taki widok może przywodzić na myśl tylko jedno - powrót do cyklu Grand Prix, dla którego Duńczyk jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli. Pedersen ostatni raz startował w nim jeszcze w sezonie 2018, jednak problemy sprzętowe, zdrowotne, osobiste i finansowe sprawiły, iż był zaledwie cieniem gwiazdora, który niegdyś aż 3 razy stawał na najwyższym stopniu podium indywidualnych mistrzostw świata. Teraz wydaje się, że wszystkie jego demony uciekły na urlop i znów może być w stanie walczyć z najlepszymi na świecie jak równy z równym. Pomóc w powrocie do elity ma mu właśnie cykl SEC, którego zwycięzca otrzymuje automatyczną przepustkę do grona stałych uczestników batalii o mistrzostwo globu. Co ciekawe, przeglądając media społecznościowe nie sposób nie zauważyć, że taki scenariusz marzy się wielu kibicom nawet w Polsce. Taka tendencja wielu obserwatorom mogłaby wydać się nieprawdopodobna, gdyż polaryzujący żużlowy świat Pedersen nigdy nie miał łatwo z polskimi miłośnikami czarnego sportu . Jego rywalizacja z Tomaszem Gollobem, niesamowicie ostra jazda i buńczuczne wypowiedzi sprawiły, że stał się swego rodzaju żużlowym odpowiednikiem Svena Hannawalda. Na niemal każdym stadionie w naszym kraju witano go soczystą porcją gwizdów i wyzwisk. Kiedy jednak odsunął się w cień, spora część dawnych hejterów 3-krotnego mistrza świata szybko za nim zatęskniła. Narzekają oni, że bez jego kolorowego wkładu rywalizacja o tytuł mistrza świata stała się zbyt nudna, grzeczna i monotonna. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź