Sprawa Maksyma Drabika ślimaczy się niesamowicie z coraz większą szkodą dla samego zawodnika. Pod koniec września 2019 przyznał się on do złamania procedury antydopingowej (przyjęcie kroplówki o pojemności większej niż dopuszczają przepisy), ale dotąd nie usłyszał wyroku. Z różnych powodów. Trzy miesiące przeleciały z winy zawodnika, który nie odbierał korespondencji od POLADA wysłanej na wskazany przez niego adres. Dopiero w styczniu 2020, kiedy sprawa wyszła na jaw za sprawą publikacji Przeglądu Sportowego, ruszyły procedury. Do maja prawnik żużlowca starał się o wsteczne wyłączenie terapeutyczne (uzasadniałoby to przyjęcie kroplówki), ale Komitet TUE odrzucił wniosek. To samo zrobił Trybunał Arbitrażowy przy PKOl, który też nie znalazł uzasadnienia dla przyjęcia przez zawodnika witaminowego wlewu, jak mówił o tej sprawie mecenas Łukasz Klimczyk. Trybunał zakończył pracę w drugiej połowie października, wkrótce nastąpiło też zawieszenie, ale zarzutów i wyroku wciąż nie ma. W POLADA tłumaczą, że materiał dotyczący Drabika jest bardzo obszerny i liczy ponad 300 stron. Polska antydopingówka, z powodu koronawirusa, pracuje zdalnie i to też nie ułatwia rozwiązania sprawy. Od pracowników biura słyszymy jednak, że jeszcze kilka dni i zostaną postawione zarzuty. Nie oznacza to jednak końca, bo oczywiście druga strona wcale nie musi, a nawet na pewno nie zgodzi się z wykładnią POLADA. Drabik jest w o tyle dobrej sytuacji, że już wie, iż ewentualna kara będzie biegła od 30 października. Wiemy, że jeśli jego prawnik pójdzie na ugodę to POLADA będzie chciała zaproponować 2-letnie zawieszenie. Maksymalna kara to 4 lata, ale żużlowiec przyznał się do winy, co jest traktowane jako okoliczność łagodząca. To już na starcie skraca maksymalny wyrok o połowę.