To zgrupowanie już przed rozpoczęciem budziło olbrzymie kontrowersje. Ekipa Moje Bermudy Stal Gorzów leciała na Teneryfę w cieniu walki o miejskie pieniądze. Klub złożył wniosek o blisko 4 miliony złotych dotacji. Chodziło między innymi o środki na promocję miasta. Radny Jerzy Synowiec, który był oburzony wnioskiem i publicznie go krytykował, teraz pisze w mediach społecznościowych, że promocja Gorzowa polegała na tym, że pokazaliśmy, iż jesteśmy mocni w piciu na umór i rozróbach. Swoje trzy grosze dokłada gorzowski publicysta Robert Bagiński. Zamieścił on na swoim profilu w portalu społecznościowym grafikę z pytaniem: "Czy Stal Gorzów straciła bermudy, a z Teneryfy można wrócić motorówką? Dlaczego nie z easyJet? W komentarzach pod pytaniami Bagińskiego ludzie piszą, że wiedzą o "bibie", ale i też o tym "kto za kim biegał, kto spał przed hotelem". Uczestnicy zgrupowania na Teneryfie mówią nam o niegodnym zachowaniu niektórych osób ekipy. Recepcja hotelu miała dzwonić po pokojach i prosić o ciszę, grożąc równocześnie, że w innym razie wezwie policję. Dostaliśmy zresztą oficjalny komentarz szefa recepcji hotelu Barcelo Santiago. - Była część grupy, która nie przestrzegała zasad. Niektórzy w nocy wyrzucali rzeczy z balkonu. Faktycznie zadzwoniliśmy do kogoś z grupy, aby z nimi porozmawiać. Ten ktoś odpowiedział nam: nie dzwoń do mnie już, zadzwoń na policję. Mieliśmy wiele skarg od innych klientów, którzy mieli pokoje obok tych, w których była wspomniana przeze mnie grupa - mail podpisał Antonio R. Plasenci. Dużo kontrowersji miało wzbudzić przede wszystkim zachowanie dyrektora klubu Tomasza Michalskiego. Zresztą wrócił on do kraju przed czasem. Oficjalna wersja jest taka, że poleciał szybciej do Polski ze względu na sprawy rodzinne. W kilku niezależnych źródłach, w tym od osób, które były na Teneryfie, słyszymy, że dyrektor, zanim opuścił Teneryfę, zachowywał się naprawdę nagannie. Zadzwoniliśmy do dyrektora Michalskiego z prośbą o komentarz, ale nie chciał z nami rozmawiać. Napisaliśmy również do prezesa Grzyba zapytanie w tej sprawie, ale nie odpowiedział nam na żadnego z trzech sms-ów, które mu wysłaliśmy. Podobnie, jak nie skomentował, co takiego stało się, że nie trafił na pokład samolotu, którym miał wrócić w niedzielę do kraju. Od członka zarządu, który zadzwonił do nas we wtorek, usłyszeliśmy, że dyrektor musiał wracać, bo dziecko gorzej się poczuło. Stal ma teraz duży problem wizerunkowy. Co prawda prezes Grzyb mówił przed wyjazdem, że sponsorzy lecą na Teneryfę za swoje pieniądze, a za resztę płaci klub, ale tu już nawet nie chodzi o to, kto ufundował wycieczkę, ale o zachowanie najważniejszych osób w Stali w trakcie zgrupowania. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! <a href="http://www.sport.interia.pl/?utm_source=testlinkow&utm_medium=testlinkow&utm_campaign=testlinkow" target="_blank">Sp</a><a href="http://www.sport.interia.pl/?utm_source=testlinkow&utm_medium=testlinkow&utm_campaign=testlinkow" target="_blank">rawdź</a>