Wszyscy są zgodni, że sen o szóstym tytule ma zostać brutalnie przerwany po półfinałowym dwumeczu z Betard Spartą Wrocław. Świetna forma jaką wrocławianie zaprezentowali w rundzie zasadniczej sprawiła, że szybko zapomniano jakim potencjałem dysponują leszczynianie. To, że do play-off przystępują jako najsłabszy zespół w fazie zasadniczej o niczym jednak nie znaczy. Fakt. Cztery ze swych ostatnich tytułów zdobyli przystępując do play-off z pierwszego miejsca o fazie zasadniczej, ale był też taki rok, którym sprawili niespodziankę i utarli nosa wyżej notowanym rywalom. Zepsuli winobranie Po mistrzostwie w 2015 roku leszczynian dopadł kryzys. W kolejnym roku walczyli o utrzymanie w lidze i gdyby nie fakt, że zrezygnowano z rozgrywania baraży, to mogli nawet z niej zlecieć. Taka postawa drużyny kosztowała Adama Skórnickiego posadę trenera. W jego miejsce ściągnięto Piotra Barona, ale prawie nikt w sezonie 2017 nie dawał Unii szans na złoty medal. Przeciętna runda zasadnicza i czwarte miejsce, tylko potwierdziły te prognozy. To dominujący w sezonie zasadniczym Falubaz Zielona Góra, prowadzony przez trenera Marka Cieślaka, był zdecydowanym faworytem półfinałowego dwumeczu. Największym mankamentem Unii była ogromna "dziura" w składzie, w postaci Duńczyka, Petera Kildemanda. Ten zawodził w sezonie regularnym i gdy w pierwszym meczu półfinałowym w Lesznie w trzech startach zdobył tylko 2 punkty, wyglądało na to, że będzie przyczyną klęski miejscowych. Tym bardziej, że perfekcyjnie nie wypadli też liderzy. Grzegorz Zengota i Janusz Kołodziej dołożyli do dorobku gospodarzy tylko po 10 punktów. Czynnikiem, który przesądził o tym, że leszczynianie wygrali pierwsze spotkanie półfinałowe 50:40 i pojechali do Zielonej Góry z ogromną zaliczką, okazali się jednak juniorzy. Bartosz Smektała i Dominik Kubera uzbierali po 6 punktów! To oni totalnie zdominowali swoich młodzieżowych rywali z Zielonej Góry, którym przypadł tylko jeden punkt "z urzędu" przywieziony przez Alexa Zgardzińskiego. Na słabszą postawę młodzieżowców trener Cieślak był jednak przygotowany. Kompletnym zaskoczeniem za to była dla niego dyspozycja Jacoba Thorssella (0 punktów), a zwłaszcza Jasona Doyle’a. Zmierzający po indywidualne mistrzostwo świata Australijczyk w Lesznie nie potrafił wygrać biegu i skończył mecz z dorobkiem tylko 7 punktów. Mimo 10-punktowej straty zielonogórzanie przed rewanżem byli dość pewni swego. Awans do finału miał uświetnić obchody miejscowego święta winobrania. Torowa rzeczywistość okazała się jednak brutalna. Falubaz ledwie zremisował 45:45 i pożegnał się z marzeniami o mistrzostwie. Miejscowym nie pomogła nawet kapitalna dyspozycja Jarosława Hampela. Zawodnik ten zdobył 13 punktów i bonus, swoje zrobił też Thorssell (7 pkt). Ba, nawet juniorzy stanęli na wysokości zadania, bo Mateusz Tonder uzbierał 5 punktów. Ku zaskoczeniu wszystkich po raz drugi z rzędu fatalnie wypadł Doyle. Australijczyk dopisał do swego dorobku tylko 4 "oczka", chociaż dzień wcześniej błyszczał na torze w Teterow, zajmując trzecie miejsce w Grand Prix Niemiec. Łaguta jak Doyle? Czy podobnego scenariusza i doprowadzenia do płaczu faworytów, można się spodziewać w tym roku? Na pewno leszczynianie nie mają już tak silnej formacji juniorskiej jak 4 lata temu, ale młody Damian Ratajczak jest w stanie nawiązać rywalizację z dysponującymi podobnym potencjałem z juniorami z Wrocławia. Z drugiej strony Unia nie takiej "dziury" na pozycjach 1-5 jak wtedy (w rewanżu w Zielonej Górze Kildemand uzbierał 3 punkty). Wszystko zależało będzie zatem o tego czy na równym, wysokim poziomie pojadą leszczyńscy liderzy. W Zielonej Górze cztery lata temu to oni przesądzili o "zwycięskim" remisie, bo Janusz Kołodziej zdobył 11 punktów, Piotr Pawlicki 10, a Emil Sajfutdinow 9. Analogie do roku 2017 można zresztą mnożyć, bo wtedy o zwycięstwo w Grand Prix bił się lider Falubazu Jason Doyle, a teraz as wrocławian, Artiom Łaguta. Rosjanin na razie kibiców Betard Sparty nie zawodzi, ale kto wie co wydarzy się w półfinale. Tym bardziej, że rewanżowe spotkanie odbędzie się 12 września, czyli dzień po Grand Prix Danii w Vojens. Zmęczony będzie mógł być zarówno Łaguta, jak i Tai Woffinden i Maciej Janowski. Tymczasem w leszczyńskiej ekipie powrót z Danii czeka tylko Jasona Doyle’a. Kontuzja i błysk kapitana 4 lata temu po pokonaniu Falubazu Unia zmierzyła się w finale z Betard Spartą Wrocław. Szanse obu ekip na tytuł były bardzo wyrównane. Spartanie mieli nawet odpowiedź na największy atut ze strony leszczynian, czyli silną formację juniorską. Tym atutem był Maksym Drabik, zmierzający po swoje pierwsze indywidualne mistrzostwo świata wśród młodzieżowców. Dwa dni przed pierwszym finałem wrocławianie stracili jednak swoją młodą gwiazdę. Drabik bowiem doznał złamania barku na torze w Guestrow. Działacze Sparty szybko zareagowali wypożyczając z ROW-u Rybnik Larsa Skupienia, ale nic to nie dało. Rybniczanin w Lesznie nie zdobył punktu, zawiódł też sromotnie Andrzej Lebiediew (1 punkt), a przede wszystkim Maciej Janowski (ledwie 7 "oczek"). W efekcie przed rewanżem wrocławianie mieli do odrobienia aż 8 punktów straty. W rewanżu pojechał już Drabik. Nawet jednak jego świetna dyspozycja (12 punktów) nie wystarczyła, bo przeciętne zawody zaliczyli liderzy: Woffinden (9 pkt) i Janowski (7), a kompletnie mecz zawalił rewelacyjny w Lesznie (15 punktów) - Vaclav Milik. Czech na Stadionie Olimpijskim uciułał tylko 3 punkty. Fogo Unia oczywiście nie mogła liczyć na wsparcie Kildemanda (w obu meczach finałowych uzbierał w sumie tylko punkt). Juniorzy świetnie spisali się na Smoczyku (14 punktów), ale już we Wrocławiu specjalnie nie pomogli (3 pkt). W tej sytuacji - podobnie jak w tym roku - wszystko zależało od tria: Pawlicki, Sajfutdinow, Kołodziej. Genialnie pojechał zwłaszcza ten pierwszy. W Lesznie zdobył 10 punktów, a we Wrocławiu dał prawdziwy koncert. W sześciu biegach wywalczył dla Unii aż 14 "oczek" i dał remis 45:45 przesądzający o mistrzowskim tytule. Czy podobny błysk kapitana da Fogo Unii mistrzostwo również w tym roku?