Rok 2009 możemy datować jako okres rodzenia się słynnej już w środowisku "magii Falubazu". Złote czasy zielonogórzan zaczęły się w tamtym pamiętnym sezonie. Mówiło się wtedy, że to był najlepiej zorganizowany klub w Polsce. Rządził nim charyzmatyczny Robert Dowhan, który potrafił przyciągnąć możnych sponsorów i zbudować pozytywny klimat wokół drużyny. Falubaz był w tamtym okresie drużyną bardzo dobrze zbilansowaną, choć o dream-teamie raczej nie było mowy. Takie gwiazdorskie zestawienia kojarzone są z rozniesienim ligowych rywali w pył, a z zielonogórzanami tak właśnie nie było. Rundę zasadniczą zakończyli dopiero na drugim miejscu i to z dość sporą stratą do Unibaxu Toruń, który miał duży apetyt na powtórzenie sukcesu sprzed roku i ponowne zdobycie tytułu Drużynowego Mistrza Polski.Taki zresztą był też finał, czyli zielonogórsko - toruński. Ale zanim o tym i całej tej specyficznej otoczce, wspomnijmy o składzie personalnym, jakim Falubaz mógł się pochwalić w sezonie 2009. Do największych atutów tamtej drużyny trzeba zaliczyć wyrównanych seniorów oraz bardzo silnych juniorów. Po kolei idąc, liderem zespołu był Piotr Protasiewicz, który miał solidne wsparcie ze strony Rafała Dobruckiego, Grzegorza Walaska i Fredrika Lindgrena. Był też Niels Kristian Iversen, ale Duńczyk z kolei nie był jeszcze tak uznanym zawodnikiem, jak w ostatnich latach. Formacją juniorską dyrygował Grzegorz Zengota - ówcześnie jeden z najlepszych młodzieżowców w kraju. Za partnera miewał najczęściej Patryka Dudka, który dopiero uczył się żużla i jeszcze nie był w stanie punktować choćby nawet na solidnym poziomie. Co prawda miewał przebłyski, ale do Zengoty wiele mu brakowało. Swoją szansę wśród juniorów dostali też Artiom Wodjakow (uchodził za spory talent z Rosji, ale później przepadł) oraz Ludvig Lindgren.Wspominając mistrzowski sezon Falubazu należałoby od razu przejść do potyczki finałowej z Unibaxem, bo działo się tam co niemiara. Od początku był problem z rozegraniem pierwszego meczu w Zielonej Górze. Co chwilę padało, zrobiło się zimno i wilgotno, a organizatorzy nie potrafili przygotować toru. Spotkanie odwoływano aż czterokrotnie. Z obozu toruńskiego padały nawet sugestie, że gospodarze grają na swoją korzyść, a do tego popełniają błędy w sztuce.Ostatecznie zaryzykowano i wymieniono całą nawierzchnię. Pierwszy mecz udało się rozegrać dopiero 24 października. Falubaz wygrał 48:42, bo znacznie lepiej czuł się na trudnym i wymagającym torze. Rewanż był już dzień później. Tam też górą byli podopieczni Piotra Żyto, którzy przy okazji odczarowali twierdzę Moto Areny. I tak o to po raz pierwszy (i nie ostatni) zapłonęła marynarka prezesa Roberta Dowhana, który wspólnie z drużyną cieszył się z Drużynowego Mistrzostwa Polski. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź