Stal odkąd wróciła do Ekstraligi musiała przejść długą drogę do tytułu. Najpierw oswojenie się w elicie, ściągnięcie gwiazd pokroju Tomasza Golloba, a dopiero potem sukces po długiej i żmudnej pracy. Blisko było już w sezonie 2012, gdzie gorzowianie finał przegrali z Unią Tarnów. Ówczesny prezes Władysław Komarnicki musiał obejść się ze smakiem, ale dwa lata później jego następca Ireneusz Maciej Zmora dopełnił dzieła. Trzeba przyznać, że Stali w sezonie 2014 udało się niemal wszystko. Skład może nie był jakiś rzucający na kolana, ale żużlowcy zwyczajnie trafili z formą. Szczególnie Krzysztof Kasprzak, który miał najlepszy okres w karierze i został wicemistrzem świata. Swój talent coraz mocniej przejawiał też Bartosz Zmarzlik. Ta dwójka napędzała siłę drużynę. Byli też skuteczny i solidny Iversen, Sundstroem, Zagar i na dokładkę Piotr Świderski. Jednym słowem mocny zespół, ale czy na złoto? Jeszcze przed rozgrywkami akcje innych drużyn stały znacznie wyżej. Mowa tutaj przede wszystkim o Unii Tarnów. To w tym klubie zbudowano dream-team. Greg Hancock, Martin Vaculik, Janusz Kołodziej, Artiom Łaguta, Krzysztof Buczkowski i Kacper Gomólski - tak przedstawiał się skład drużyny Marka Cieślaka. Imponujące zestawienie. Równie okazale wyglądała runda zasadnicza w wykonaniu Unii. Wygrali ją bez przeszkód, a nad drugą Stalą mieli aż 8 punktów przewagi.Unia długo więc pozostawała faworytem do złota. Aż do momentu, kiedy zespół zdziesiątkowały kontuzje. Urazów nabawił się Hancock, Kołodziej, Vaculik i Buczkowski. Tarnowianie będąc w tak trudnym położeniu nie zdołali awansować do wielkiego finału. W nim zmierzyła się Stal z Fogo Unią Leszno. I to ci pierwsi byli zdecydowanym faworytem do zwycięstwa. W pierwszym meczu co prawda nieznacznie przegrali 44:46, za to w rewanżu dopełnili formalności i sięgnęli po mistrzostwo po 31 latach czekania.Nie trudno się domyślić, że w klubie zapanowała wielka euforia. Satysfakcję z sukcesu mógł mieć prezes Ireneusz Maciej Zmora, który poprowadził klub do złota. Wcześniej długo o ten sukces walczył Władysław Komarnicki, ale honorowemu prezesowi ta sztuka się nie udała. Finalnie obaj panowie razem cieszyli się z historycznego wyczynu, a senator zasłynął z tego, że z przypływu radości zapalił dumnie swoje ulubione cygaro. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! <a href="http://www.sport.interia.pl/?utm_source=testlinkow&utm_medium=testlinkow&utm_campaign=testlinkow" target="_blank">Sprawdź</a>