Były już trener kadry Marek Cieślak mówi, że Bartosz Zmarzlik jest kim jest ze względu na rodzinę. Cieślak opowiada, że to porządni, normalni ludzie. Kibice znają ich doskonale. Mama Dorota ogląda mecze syna z trybun w towarzystwie jego narzeczonej Sandry Grochowskiej i żony syna Pawła juniora. Tata Paweł senior jest natomiast blisko Bartosza, w parku maszyn. Przy sprzęcie już raczej nie pomaga, ale mistrz może liczyć na jego duchowe wsparcie. Wszyscy mamy w pamięci obrazek taty Pawła w trakcie ubiegłorocznego finału Grand Prix. Ściskał on w ręku różaniec i modlił się o złoto. Skutecznie. Tata z metalu robi dzieła sztuki Tata Paweł to taka złota rączka. Ma własny zakład ślusarski, a z metalu potrafi zrobić wszystko. Swego czasu zajmował się produkcją aluminiowych ram do motocykli, które zaprojektował były szwedzki żużlowiec Andreas Jonsson. Robił też silnika dla syna, które całkiem nieźle spisywały się w lidze. Bartosz zdobył na nich wiele punktów. W Stali Gorzów chwalą z kolei pana Pawła za statuetki wykonane z żużlowych części. Mówią, że to prawie dzieło sztuki. Mama Dorota jest w teamie Zmarzlik księgową, która dba o sprawy finansowe. Jej broszka to kontrakty. Pomaga synowi w negocjacjach. Nie rzuca jednak propozycji, po której prezesi spadają z krzesła. Potrafi liczyć pieniądze, ale i też twardo stąpa po ziemi. Niemniej w Stali negocjacje ze Zmarzlikiami to zawsze trudny temat. Od zdania licencji jeździ on na kontrakcie zawodowym, więc tych rozmów z nim działacze już trochę mieli. Kiedy pytamy ich o zdanie na temat pani Doroty, porównują ją do tygrysicy chroniącej swoje kocięta. Mówią, że potrafi pokazać pazurki. Mama chciała wyrzucić wszystkie motocykle Podkreślają też jednak, że pani Dorota to złota kobieta, która od małego tłukła Bartkowi do głowy, że rodzina to fundament. Niewiele brakowało, by przerwała karierę syna. To działo się po wypadku starszego z braci Pawła. To wtedy chciała wyrzucić wszystkie motocykle. Paweł ubłagał jednak mamę, żeby nie karała Bartka za jego wypadek. Ciekawostką jest fakt, że Bartosz, chcąc się dostać na zajęcia u trenera Stanisława Chomskiego, pożyczył od mamy buty na wysokim obcasie. On nie lubi tej historii, ale tak właśnie było. Szkoleniowiec powiedział mu na pierwszym spotkaniu, że musi podrosnąć. Narysował na ścianie kreskę i stwierdził, że jeśli będzie miał tyle, to dostanie motocykl, to pojedzie. Kilka dni później Bartosz wrócił, mówiąc, że się udało. Kiedy jednak podciągnął spodnie, wyszło, że ma buty na obcasie od mamy. Tajemnicą poliszynela jest, że prezes Moje Bermudy Stali Gorzów Marek Grzyb musiał udobruchać panią Dorotę, nim udało mu się przedłużyć kontrakt z mistrzem. Ją również zabolało to, że po majowym okienku aneksowym syn nagle przestał być liderem listy płac, a na dokładkę musiał wysłuchać kilka przykrych słów z ust prezesa po kiepskiej inauguracji ligi. Finalnie panu Grzybowi się udało, a dzięki zabiegom mamy Doroty Bartosz dostał umowę, która powinna przynieść przychód rzędu 2,8 miliona złotych.