56 razy ze zwycięstwa cieszyła się Stal, a 37 Falubaz. Tylko sześciokrotnie obie drużyny dzieliły się punktami. W najbliższy piątek kibice zgromadzeni na stadionie imienia Edwarda Jancarza będą świadkami 102. edycji legendarnych Derbów Ziemi Lubuskiej. Dla mieszkańców zachodniej części Polski to coś więcej niż tylko ligowy mecz, a wszystko dlatego, że w przeszłości nie brakowało mniejszych lub większych skandali, ludzkich dramatów oraz momentów wręcz ikonicznych. Mecz, którego nie było W 1976 roku byliśmy świadkami sytuacji bez precedensu. Słońce, derby, obiekt wypełniony aż po brzegi - na pierwszy rzut oka warunki idealne do spędzenia pięknej, żużlowej niedzieli. Co więc może pójść nie tak? - Zabrakło sędziego, Franciszka Wolniaka z Leszna. Po godzinie 14 przysłał on telegram, że się rozchorował i nie przyjedzie. Mecz trzeba było przełożyć - czytamy w Przeglądzie Sportowym. Dziś jest to oczywiście nie do pomyślenia, ale kiedyś panowały zupełnie inne realia. Jak się okazało, wszyscy wybrali się do Zielonej Góry na wycieczkę i to za własne pieniądze. Pojedynek ostatecznie rozegrano następnego dnia. Mecz padł łupem Stali, która wygrała 51:45, a do triumfu poprowadził ją nie kto inny, jak legendarny Edward Jancarz w duecie z Jerzym Rembasem. Walczył o zdrowie, a kibice śmiali się mu w twarz Do skandalicznych scen doszło z kolei w sezonie 2011. W szóstym wyścigu dnia starcia pomiędzy miejscową Stalą a Falubazem Rafał Dobrucki brał udział w fatalnie wyglądającym upadku. Zawodnik gości na prostej przeciwległej zahaczył tylnym kołem o dmuchaną bandę i z impetem uderzył o tor. Ku zaskoczeniu obserwatorów z całego kraju, stadion oszalał z radości. Nie dał im do myślenia nawet widok leżącego w bezruchu żużlowca. Diagnoza była równie straszna, co zachowanie niektórych fanów. U wychowanka Polonii Piła doszło do pęknięcia dwóch kręgów. 44-latek kilka miesięcy później zakończył karierę. - Trzy razy miałem złamany kręgosłup i za każdym razem z tego wychodziłem. Ale nie ma co dalej kusić losu. Ścigać się już nigdy nie będę, ale na motocykl na pewno wsiądę - tłumaczył swoją decyzję w "Super Expressie". Co najważniejsze, przeciwności losu nie zniechęciły go do żużla. Dobrucki doskonale odnalazł się w roli trenera i obecnie jest szkoleniowcem reprezentacji narodowej. Najnowsze informacje z Igrzysk Olimpijskich - Sprawdź Derby w cieniu dramatu Najsmutniejsza edycja lubuskich derbów miała chyba miejsce w 2012 roku. Wielkie święto żużla zostało przerwane tragiczną wiadomością o śmierci Lee Richardsona. Brytyjczyk fatalnie upadł na tor kilka godzin wcześniej, w spotkaniu jego Stali Rzeszów ze Spartą Wrocław. Niestety wysiłki lekarzy spełzły na niczym i żużlowiec odszedł z tego świata na stole operacyjnym. Gdy fatalne wieści dotarły na stadion w Gorzowie, drużyny podzieliły się na dwa obozy. Rywalizację chcieli kontynuować gospodarze, którzy znajdowali się na prowadzeniu i zamierzali pójść za ciosem. Jazdy z kolei odmówili przedstawiciele przyjezdnych, będący myślami kompletnie gdzie indziej. Falubaz po otrzymaniu smutnych wieści słusznie nie pojawił się już więcej na torze. Pozostałe biegi kończyły się rezultatem 5:0 na korzyść miejscowych. Summa summarum sędzia Marek Wojaczek zdecydował się zakończyć mecz po gonitwie numer 10. Niektórzy kibice do dziś pamiętają chociażby protest komentatorów TVP Sport - Krzysztofa Cegielskiego i Rafała Darżynkiewicza. Obaj opuścili swoje stanowisko i mecz toczył się w totalnej ciszy. - Jakie kary?! Za dwie minuty mogą was tylko wykluczyć. Nie róbcie, k...a, popeliny. No nie jedźcie, bo cała Polska mi napier...a - mówił prezes Falubazu Robert Dowhan. Na całe szczęście obyło się bez kar, choć przez moment realnie groziły one gościom. Ward latał i to dosłownie Darcy Ward przez wielu ekspertów nadal nazywany jest jednym z największych talentów w historii całej dyscypliny. Australijczyk przeszedł do historii szczególnie za sprawą fenomenalnego wyczynu z sezonu 2015. Zawodnik Falubazu jeszcze na dwie godziny przed rozpoczęciem pojedynku ze Stalą znajdował się w... Londynie. Na domiar złego uciekł mu jedyny samolot lecący w tym czasie do Polski. Zielonogórzanie nie zamierzali jednak czekać z założonymi rękami i ekspresowo zorganizowali transport swojemu liderowi. Ostatecznie 29-latek nie pojawił się punktualnie w Gorzowie, ale kunsztem organizacyjnym popisał się wtedy ówczesny menadżer Falubazu - Jacek Frątczak, który miał zastrzeżenia co do gaźnika reprezentanta Stali - Linusa Sundstroema i postanowił wnieść protest, zyskując tym samym cenne minuty. Jak się okazało, były to minuty na wagę złota, bowiem Ward rzutem na taśmę zdążył na swój pierwszy wyścig. Cała sytuacja chyba tylko napędziła młodego Australijczyka. Najlepszy żużlowiec zielonogórzan jeździł jak z nut i niemal w pojedynkę rywalizował z gorzowianami. Sam za siebie mówi jego dorobek. Tego dnia 29-latek na koncie zapisał aż 20 punktów, co do dziś jest jednym z lepszych wyników w historii Speedway Ekstraligi. Wynik ten byłby nawet lepszy, gdyby w jednym z biegów Ward taktycznie nie przepuścił rywala, uniemożliwiając tym samym trenerowi gospodarzy skorzystanie z rezerwy taktycznej.