Kamil Hynek, Interia: Czuliście, że mecz z eWinner Apatorem musicie wygrać, inaczej szanse na utrzymanie w PGE Ekstralidze zmalałyby do minimum? Mateusz Tonder, zawodnik Marwis.pl Falubazu Zielona Góra: Do każdego meczu staramy się pochodzić tak samo, ale nie ma co czarować, towarzyszył nam w niedzielę dodatkowy dreszczyk emocji. Stawka spotkania była wysoka, ciążyła na nas presja, ale na szczęście ją udźwignęliśmy. Pokazaliśmy, że Falubaz potrafi się zmobilizować, kiedy ma nóż na gardle. Jesteśmy jednak w połowie drogi do naszego celu. Wygraliście, ale bonus pojechał do Torunia. Po ostatnim biegu spadł wam kamień z serca, czy towarzyszył wam niedosyt? Na pewno odetchnęliśmy z ulgą. Bonus? Najważniejsze było zwycięstwo, bo po pięciu porażkach z rzędu zapomnieliśmy już trochę, co to znaczy kończyć mecz z dużymi punktami. Ten tryumf doda nam skrzydeł. Tydzień wcześniej poszliście va banque z torem. Twarda nawierzchnia wyraźnie wam nie wpasowała. Dostaliście tęgie lanie od Betard Sparty (27:63). Można było mieć wątpliwości, czy szybko się pozbieracie. Nikt w najczarniejszych snach nie spodziewał się takich batów, ale przecież nagle nie zapomnieliśmy jak się jeździ. To była po prostu wpadka. Długo trenowaliśmy w podobnych warunkach i wszystko grało. Przyszedł mecz i rywal nas brutalnie zweryfikował. Zdarza się najlepszym. Odbyliście po tym spotkaniu męską rozmowę z Piotrem Żyto? Nie było krzyków, trener nie musiał nas stawiać do pionu. Nikt nikogo nie obarczał winą. Sami doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że zawaliliśmy. Pan Piotr kazał wymazać nam ten mecz od razu z pamięci. I tak też zrobiliśmy. Do zawodów z eWinner Apatorem przystępowaliśmy z czystą głową. A co zmieniłeś w porównaniu do poprzedniego sezonu. Jesteś teraz całkiem innym zawodnikiem niż jeszcze parę miesięcy temu. Poza nastawieniem niewiele. Nie jestem już juniorem, żarty się skończyły, oczekiwania poszły w górę. Moje punkty ważą aktualnie zdecydowanie więcej. Czyli silniki, tuner - to wszystko zostało po staremu? Korzystam z usług różnych tunerów, ale bazuję głównie na jednostkach Ahsleya Hollowaya. Jestem z tej z współpracy bardzo zadowolony. Posiadam trochę nowego sprzętu i muszę się jeszcze w niego wgryźć, ale idziemy w dobrą stronę. Coraz lepiej i skuteczniej trafiamy z ustawieniami. Czy inwestycje w sprzęt, jakie poczyniłeś przed bieżącym sezonem, były największe w twojej karierze? Nigdy nie żałowałem środków na motocykle. To nie jest pole do oszczędzania. Bardziej studnia bez dna. Ale ja zawsze byłem przygotowany na sto procent, to teraz jestem dwieście plus. Mitas, czy Anlas? Tajemnica (śmiech). Żartuję. Obecnie na moich kołach częściej można ujrzeć ogumienie tureckiego producenta. Gdyby nie przepis U24 Mateusz Tonder nie znalazłby zatrudnienia w PGE Ekstralidze. Zgadzasz się z tak postawioną tezą? W jakimś sensie jestem beneficjentem tej regulacji, ale też nie do końca. Falubaz zawsze był dla mnie pierwszym wyborem i nigdy nie zastanawiałem się nad odejściem. Nawet teraz, gdyby tego przepisu nie było i tak chciałem zostać, podjąć rękawicę, walczyć o skład. Jeśli w trakcie sezonu, przekonałbym się na własnej skórze, że jestem słabszy o chłopaków, przegrywam rywalizację, wtedy dopiero poszukałbym wypożyczenia. A gdyby po sezonie 2020 ktoś ci powiedział, że w nowych rozgrywkach wystąpisz w piętnastym biegu jakiekolwiek meczu PGE Ekstraligi, to uznałbyś go za szaleńca? Wierzę w swoje umiejętności. Wyznaję zasadę, że nie ma rzeczy niemożliwych. Ciężko pracuję i staram się nie napalać. Jem łyżeczką, nie chochlą. Udowodniłem już, że potrafię wozić za plecami żużlowców ze ścisłej czołówki. Żeby nie sięgać daleko, na zakończenie minionego sezonu, udało mi się pokonać Macieja Janowskiego. Ludzie zrobili duże oczy, a to był właśnie wyścig nominowany. Z powodu złamania ręki wszedłeś w sezon z opóźnieniem. Nie mogłeś trenować na pełnych obrotach, a mimo to jako senior przywitałeś PGE Ekstraligę z przytupem. Jeśli pytasz o jakąś specjalną receptę, to jej nie mam. Generalnie, w trakcie leczenia nie mogłem za dużo robić, ponieważ odczuwałem dyskomfort. Żadne, nawet najdrobniejsze ćwiczenia na salce nie wchodziły w grę. Najczęściej przyjeżdżałem do warsztatu i doglądałem motocykli. Coś tam bez przerwy dłubałem. Inna sprawa, że ten zniszczony i powykrzywiany w wypadku sprzęt trzeba było doprowadzić do porządku. W międzyczasie, na spokojnie kompletowaliśmy części. Zakładaliśmy z lekarzami, że uda mi się wrócić na tor po ok. pięciu tygodniach i tak też się stało. Ciężko się ogląda poczynania kolegów z perspektywy kanapy, zwłaszcza, gdy drużynie idzie jak po grudzie? Właściwie nie było mnie przy ekipie tylko w Toruniu. Zdrowie jeszcze nie pozwalało na tyle żeby ruszać się dalej. Przebywałem w domu i ciągle się wierciłem w fotelu. Nie są to najprzyjemniejsze doznania, kiedy drużyna przegrywa, a ty jedyne, co możesz to przyglądać się bezczynnie z boku. Macie tam w Marwis.pl Falubazie niezły tłok na U24. Wskoczyłeś ty, jest Damian Pawliczak, Jan Kvech. Zawodników więcej niż miejsc w składzie. Na treningach lecą iskry? W parkingu fajnie się dogadujemy. Nie ma między nami animozji, czy zgrzytów. Wiadomo, że na torze tego odpuszczania nie będzie, nikomu nie uśmiecha się grzanie ławy. W najbliższą niedzielę w Grudziądza czeka was mecz sezonu? Niewykluczone, a nawet wielce prawdopodobne, że przegrany z duetu GKM - Falubaz będzie już jedną nogą w eWinner 1. Lidze. Mogę się tutaj silić na piękne słowa i prężyć muskuły, tylko po co? Trzeba spiąć poślady i zapieprzać, ku chwale Falubazu. Wspomnienia z Grudziądza masz bardzo różne. Był taki mecz, że zanotowałeś trzy wykluczenia. No i jeszcze zero na dokładkę. Dawno to było, nie grzebmy w trupach. Dawno i nieprawda tak? Ale, czy takie mecze tkwią w pamięci? Szuflady zapchane podobnymi rzeczami wypróżniam bardzo szybko. Po drodze miałem mnóstwo udanych zawodów w Grudziądzu więc ten tor zdołałem odczarować, zła passa jest przełamana. Czy po wygranym ćwierćfinale IMP twój telefon zagrzał się od propozycji wypożyczenia z innych klubów. Teraz temat jest już nieaktualny, ale z naszych informacji wynika, że twoją osobę sondowało kilka drużyn. Kilku menedżerów nawet nieszczególnie się z tym kryło. Możliwe, że ktoś próbował się do mnie dodzwonić, ale nie odbieram od nieznajomych (śmiech). A często dzwonisz po radę, albo pomoc do narzeczonego twojej siostry - Grzegorza Zengoty? Praktycznie codziennie jesteśmy na łączach. Razem trenujemy, umawiamy się na przejażdżki rowerowe. Na Grzesia zawsze mogę liczyć, jestem mu wdzięczny za to, co do tej pory dla mnie zrobił. A konkretnie? Pokierował mnie, uświadomił w wielu kwestiach np. jeździeckich. Jest dla mnie dużym wsparciem i serdecznie mu za to przy okazji dziękuję. Taki szwagier to skarb. Nic dodać, nic ująć. Sęk w tym, że to on teraz potrzebuje wsparcia. Po koszmarnym wypadku w Rybniku znów walczy o powrót do zdrowia. Grzesiu to twardziel i Robocop w jednym. Błyskawicznie się wykaraska. Jak go znam, już dręczy lekarzy i dopytuje, kiedy będzie mógł wsiąść na motocykl. A plan, gdzie odbyć pierwszy trening już dawno ma rozpracowany. Niedawno groziła mu amputacja, cudem wyleczył nogę, wrócił do ścigania i znów pech. Przeżył koszmar i swoje wycierpiał. Po komplikacjach z nogą nic nie jest już w stanie go położyć na łopatki. Obecny uraz to pikuś. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź