Czy odwołany we wtorek z funkcji prezesa 7R Stolaro Stali Rzeszów Zbigniew Prawelski był dobrym prezesem? Jaki wy zawodnicy mieliście z nim kontakt? Pod jego adresem padało mnóstwo zarzutów, dymisji tego pana żądali nawet przedstawiciele sponsora tytularnego. Mateusz Majcher, junior 7R Stolaro Stali Rzeszów: Z panem Prawelskim miałem bardzo sporadyczny kontakt. Nie wypowiadałem się i nadal nie będę tego robił personalnie, kto jaki był w rzeszowskim klubie. Mój kolega z drużyny za mówienie prawdy został zawieszony, więc z automatu odcinam się od wszystkiego i skupiam wyłącznie na jeździe. Czy twoim zdaniem nowy-stary prezes Jan Madej będzie lepszym szefem klubu? W końcu pełnił już tę funkcję i był raczej chwalony. - Myślę, że tak, ale jak już wspomniałem koncentruję się tylko na swoim rozwoju, a nie na zmianach w klubie. W oświadczeniu przedstawionym m.in. przez przedstawicieli firmy Stolaro można przeczytać, że juniorzy mieli zakaz trenowania. - To chyba jedyny temat z tej całej burzy wokół Stali, w którym zabiorę głos. Byłem zawiedziony, bo od początku wiadomo było, że prace na stadionie będą znacznie przedłużone, więc klub powinien szukać nam jazdy gdzie indziej ze znacznym wyprzedzeniem. Prawda była taka, że poproszono mojego managera o pomoc w organizacji jakichkolwiek treningów w Polsce. Dzięki temu pojechaliśmy wtedy drużynowo do Gniezna. Inne ściganie załatwił nam też Adam Skowron w Ostrowie. No więc trenowaliście. - Ale tych treningów była garstka. Ja nie byłem kompletnie przygotowany do ścigania. Tym bardziej po tak ciężkiej kontuzji z tamtego sezonu potrzebowałem jazdy i przełamania bariery strachu, która gdzieś tam jeszcze siedziała mi w głowie. Ale o co chodziło w końcu z tym zakazem? - Gdy poprosiłem o zgodę na indywidualne treningi zakomunikowano mi, że nie ma mowy ponieważ jestem na kontrakcie amatorskim i mogę trenować tylko pod okiem naszego trenera. W takim razie poprosiłem go, że mam ogarnięte tory i zapytałem czy pojedzie ze mną, bo samego mnie nie puszczą. Powiedział, że dla jednego zawodnika to nie ma sensu. Zwróciłem się ponownie o zgodę do klubu, chciałem jechać na własny koszt. Załatwiliśmy nawet prywatnych szkoleniowców, którzy wybraliby się ze mną i wzięli pod opiekę (Janusz Stachyra i Robert Ruszkiewicz). Dostałem odpowiedź, że nie ma mowy żebym nie wymyślał, bo to nie PGE Ekstraliga i jeszcze się najeżdżę. Czego najbardziej ci brakowało przed startem ligi? - No właśnie jazdy. Byłem przyzwyczajony, że gdy chciałem pokręcić parę kółek, dzwoniłem do trenera Stachyry i on za pięć minut był na stadionie. Cisnął mnie, ile się dało aż załapałem to, z czym sobie nie radziłem. To znaczy, że obecni trenerzy źle szkolą? - Nic takiego nie powiedziałem. Proszę mnie źle nie zrozumieć, po prostu byłem przyzwyczajony do innego trybu pracy. Szanuję każdego trenera, bo każdy z nich ma inne metody pracy. No to do jakiego trybu pracy byłeś przyzwyczajony? - Muszę mieć bat nad sobą. Dopiero zaczynam swoją przygodę z żużlem, ciężko mi jeszcze odczytywać dokładnie tory, ścieżki, wyczucie sprzętu. Po każdym wyjeździe muszę z kimś przedyskutować jak to wyglądało, co zrobiłem źle itd. Przecież macie w drużynie duet trenerski. - Inaczej jest, gdy trener musi obdzielić czas na całą drużyny i z każdym pogadać, a inaczej jak tylko do mojej dyspozycji. Czuję się dużo pewniej kiedy w boksie cały czas towarzyszy mi człowiek, który zjadł zęby na żużlu i na bieżąco udziela wskazówek. Masz też team. - Bez niego nie ma nawet mowy żebym dalej kontynuował jazdę. Oni mi wszystko poukładali od a do z. Podział jest jasny. Manager - kontrakty, sponsorzy, marketing, logistyka, silniki, zamawianie części. Mechanik - przygotowanie sprzętu i obsługa na zawodach. Psycholog - głowa. I tym ostatnim, brakującym elementem jest trener w boksie na wyłączność. Próbowaliśmy namówić na współpracę trenera Stachyrę, ale na ten sezon nie dał się jeszcze przekonać. Może jak zmienisz klub to się zgodzi? - Nie wiem, na pewno będziemy próbowali się dogadać z panem Januszem. Mam ważny kontrakt w Rzeszowie, ale chcę ciągle iść do przodu i coś w tym sporcie osiągnąć. Lubię ludzkie podejście i obojętnie gdzie będę występował pragnę być znaczącym zawodnikiem dla klubu. A jaki masz plan na swoją karierę? - Optymistyczny cel był taki żeby co roku awansować ligę wyżej i na U24 zostać już w w PGE Ekstralidze. To są marzenia i naprawdę robię co w mojej mocy, żeby się spełniły. Po drodze jest też sporo rzeczy niezależnych ode mnie. Upadki, kontuzje, one też mnie trochę przyhamowały. I pewnie nie ambicje, a jak to zwykle bywa tor zweryfikuje moje plany. Kilka klubów PGE Ekstraligi już intensywnie poszukuje zdolnych juniorów na niższych szczeblach. Czy gdybyś dostał bardzo dobrą ofertę już na następny sezon i klub by cię wypuścił, skusiłbyś się? Osobiście ciężko mi sobie wyobrazić, że zostajesz w macierzystym Rzeszowie na następny sezon. Zegar tyka, dwa lata w gronie młodzieżowców, to nie tak dużo. - Tak jak wspomniałem, posiadam ważny kontrakt w Rzeszowie, ale nie wykluczam żadnej z opcji. W przytaczanym już oświadczeniu, ze względu na przepychanki w klubie, główni partnerzy mieli wstrzymać transze. Z informacji, które uzyskaliśmy od indywidualnych sponsorów zawodników wynika, że klub ma bardzo duże zaległości wobec was. Jak duża jest to kwota w twoim przypadku? - Pomidor Wiadomo, że atmosferę budują wyniki, a wasza drużyna spisuje się w tym sezonie poniżej oczekiwań. Na dodatek walkower na inaugurację podciął wam chyba skrzydła. - Mam bardzo dobre relacje z chłopakami. Między biegami starają mi się dużo podpowiadać, za co im dziękuję. Uważam, że atmosfera w drużynie jest bardzo dobra. A jakbyś zdiagnozował waszą kiepską postawę? W zespole nie brakuje ciekawych i uznanych nazwisk, a mimo to wyniki osiągacie rozczarowujące. - Każdy powinien wypowiadać się za siebie, ale nie uważam, że jest aż tak źle. Przede mną jeszcze mnóstwo nauki, lecz z tych możliwości jakie mam, wyciągam maxa. A moim skromnym zdaniem jesteś jednym z niewielu zawodników, który może spojrzeć w lustro i powiedzieć, że nie zawodzi. Co nie zmienia faktu, że notujesz trochę upadków, wykluczeń itp. Pół żartem - pół serio jesteś królem literek. Z czego to wynika? - Kolekcjonuję alfabet (śmiech). A tak na poważnie to cały czas pracuję nad tym żeby się nie obalać, bo rzeczywiście nie uznaję półśrodków. Albo notuję bardzo dobre wyniki, albo zapoznaję się z nawierzchnią. Chyba czasami ambicje przewyższają umiejętności i kończy się to dzwonem. Jak pracujesz nad wyeliminowaniem tych błędów? Wiem, że korzystasz np. z pomocy psychologa - Uczęszczam na zajęcia dwa razy w tygodniu i teraz nie wyobrażam już sobie kariery bez regularnych sesji. Muszę ćwiczyć umiejętność jazdy w kontakcie nie tylko na torze, ale również w głowie. Przed sezonem zakupiłeś silnik od Taia Woffindena. Zawodnicy coraz częściej narzekają, że z powodu pandemii i brexitu pojawiaj się problemy z powrotem jednostek, jeśli serwisują je u tunerów, których paczki idą przez Wyspy Brytyjskie. - Chwilę byłem bez dwóch dobrych silników. Oba się rozleciały i zostały odesłane do tunerów. Tak się złożyło, że nie pakowaliśmy jednostek na serwisy z początku sezonu, tylko w trakcie. Obserwując, co się dzieje, mój manager odpowiednio wcześniej przygotował wszystkie papiery i udało się, że akurat w porównaniu do innych zawodników, ja czekałem dość krótko na swój sprzęt. Ale i tak chwilę to trwało. Byliśmy nawet osobiście w urzędzie celnym, żeby tam też zaoszczędzić parę dni i mieć go szybciej u siebie. Może lepiej mieć też tunera bliżej, żeby była pewność, że silnik zawsze dotrze na czas? - Temat pod kątek przyszłego sezonu jest już poukładany. Na koniec nie sposób cię zapytać o umiejętności bokserskie. W zimie przekonaliśmy się, że masz nokautujący cios. Powaliłeś kolegę na treningu. Marcin Najman nie zgłosił się z ofertą występu na gali MMA Vip? - Jeszcze nie (śmiech).