Przemysław Półgęsek, Interia.pl: Krystian Pieszczek, Rasmus Jensen, Wiktor Kułakow - chyba zgodzimy się, że mecz z Wybrzeżem był najlepszym w pana życiu? Mateusz Dul, junior Orła Łódź: No tak, rzeczywiście. Jak dotąd nie zdarzyło mi się pojechać aż tak dobrze. Najlepszy, ale nie przypadkowy. Nie wiem czy pan wie, ale pod kątem średniej jest drugim najlepszym młodzieżowcem 1. ligi. Spodziewał się pan tego? Może przed sezonem bym tego nie zakładał, ale bardzo cieszę się, że tak jest. Teraz dążę do tego, żeby jeszcze poprawić tą średnią, szczególnie w meczach domowych, bo był taki okres, że na wyjazdach miałem ją wyższą niż w Łodzi. Z czego to wynikało? Ten tor nie do końca panu leżał? Nie mógł się pan dopasować? Nie, to wynikało z moich problemów zdrowotnych i rodzinnych, które teraz zostały już ogarnięte. Wszystko jest już w porządku. Przypomnijmy, że sezon zaczął pan najgorzej jak można sobie wyobrazić. Trafił pan do szpitala po wypadku samochodowym w drodze na mecz. Jak wpłynęło to na panawejście w rozgrywki? Wiecie co, tak właściwie to sezon zacząłem - jeszcze przed wypadkiem - z koronawirusem. Miałem problemy zdrowotne. Do tego doszły kłopoty rodzinne, bo moja mama bardzo ciężko przechodziła tę chorobę. W pewnym momencie wręcz walczyła o życie. Musiałem się wtedy zająć firmami, rodziną, dwoma domami, a przy okazji chodzić do szkoły i jeździć na żużlu. Dlatego początek sezonu był dla mnie fatalny. Nie tylko pod kątem sportowym, ale całego życia. Teraz powoli wszystko wychodzi na prostą i widać to po wynikach. Tak właściwie, to cała pana dotychczasowa kariera jest jednym wielkim wychodzeniem na prostą. Jakie to uczucie być zawodnikiem wchodzącym do żużla z łatką "Sparta wzięła go na sztukę"? Długo się to za panem ciągnęło. Tak, długo musiałem dochodzić do siebie po tym jak mnie traktowali. Po prostu wzięli mnie na sztukę, a później porzucili i nie interesowali się mną nawet, gdy byłem u nich w klubie. Ten zwrot "na sztukę" był trafiony w punkt. Potem trafił pan do Opola - miasta, spod którego pan pochodzi. Kiedy tam nie zdołał się pan przebić się do drugoligowego składu, miał pan jeszcze jakieś nadzieje na zaistnienie w poważnym żużlu? Szczerze mówiąc, to nie. Po jeździe w Opolu praktycznie skończyłem karierę. Miałem nadzieję, że tam się wybiję, bo będą chcieli inwestować w swojego chłopaka. Niestety, jak nowy zarząd dowiedział się, że w juniorów trzeba inwestować pieniądze, to prawdę mówiąc zrezygnowali. Musiałem sobie szukać klubu i wyszło tak, że nie znalazłem go nawet w listopadzie, a dopiero w kolejnym roku. No właśnie, wtedy trafił pan do Łodzi. Co spowodowało, że tam pana umiejętności tak eksplodowały? To kwestia trenera Skórnickiego czy jeszcze czegoś innego? To kwestia tego, że trafiłem do ludzi, którzy mają pojęcie i potrafią mnie poukładać na motocyklu. Dali mi to czego było mi trzeba. Potrzebowałem sprzętu, dali sprzęt i dorzucili wszystko, czego potrzebuje zawodnik chcący się rozwijać. Od początku kariery byłem wzięty na sztukę i tak właśnie traktowany. Poważnie traktować zaczęli mnie dopiero w Łodzi i widać to po wynikach. Myślę, że gdybym od początku trafił do tak dobrego klubu, to progres przyszedłby dużo szybciej. A tak zmarnowałem kilka lat męcząc się i zbierając szprycę albo nawet i nie, bo jeździłem za daleko z tyłu, żeby się na nią złapać. Wróćmy do teraźniejszości, przed sezonem wieku widziało w Orle pewniaka do spadku. Jak wpłynęło to na atmosferę w zespole? Jeszcze bardziej nakręcaliśmy się na zwycięstwa. Chcieliśmy jak najdłużej być twierdzą u siebie. Niestety nie udało się, ale na szczęście wygraliśmy na wyjazdach i dzięki temu nie jesteśmy wcale w złej sytuacji. Ba, wciąż mamy otwartą drogę do play-offów. Przed panem jeszcze 2,5 sezonu w kategorii młodzieżowej. Jakie cel stawia pan sobie na ten okres? Cały czas się doskonalić, być lepszym juniorem. Dążyć do perfekcji jeździeckiej i sprzętowej. Przede wszystkim popełniać mniej błędów. Na koniec muszę zadać jeszcze jedno pytanie, gdyż wiem, że czytają nas prezesi, także ekstraligowi. Jak wygląda pana kontrakt z Orłem? Można do Ciebie dzwonić jesienią czy to bezcelowe? Jeżeli ktoś zaufał mi w takim stopniu, dał to czego potrzebuję i będzie dalej wspierał mnie w rozwoju to myślę, że Orzeł jest moim klubem numer 1. Zrobili ze mnie zawodnika i jakbym teraz uciekł za PGE Ekstraligą czy innym klubem, to byłbym po prostu frajerem. Chcę im się odwdzięczyć.