Antonio Lindbaeck podobnie jak każdy żużlowiec prowadzi działalność gospodarczą. Jak udało nam się dowiedzieć, jego firma ma finansowe kłopoty (niezapłacone rachunki za silniki, części), choć ich skala jest trudna do oszacowania. Szwed sprzedał już jednak busa i motocykle. Prawdopodobnie po to, by uregulować część zaległości. O problemy zawodnika próbowaliśmy pytać jego samego. Odczytał nasze wiadomości, miał na nie odpowiedzieć, ale ostatecznie tego zaniechał. Marcin Momot, były mechanik Lindbaecka przekazał nam z kolei, że nie zna stanu finansów byłego pracodawcy na koniec sezonu. Zapewniał nas, że w sierpniu, kiedy rozstawał się ze Szwedem, kasa się zgadzała, że nie było żadnych zaległości. W związku z dziwną sytuacją u Lindbaecka w "Przeglądzie Sportowym" pojawiła się już nawet informacja, że będzie on kończył karierę. Faktycznie kilka klubów rozważało jego zatrudnienie, a on odmawiał. Jednak zarówno temat ewentualnych kłopotów pieniężnych, jak i sprzedaż busa i motocykli niczego nie przesądzają. Szwed ma przecież jeszcze sprzęt w Szwecji, więc kiedy już wyjedzie na prostą, może po niego sięgnąć i wrócić na tor. Lindbaeck to jedna z bardziej kolorowych postaci żużla. Pochodzi z Brazylii. Został adoptowany przez szwedzką rodzinę po tym, jak jego własna porzuciła go na ulicy, zostawiając przy nim karteczkę z napisem: mam na imię Antonio. Trzy lata przebywał w domu dziecka, potem trafił do Szwecji. Żużlowiec to spory talent, który jednak się nie rozwinął. Z różnych powodów. Lindbaeck miał duże problemy z samym sobą. W 2013 roku zdiagnozowano u niego ADHD. Musiał poddać się terapii, pracował z trenerem mentalnym. Szwed miał też kłopoty z prawem. Był zatrzymywany za jazdę pod wpływem alkoholu.