Lewis Bridger to był talent na miarę Taia Woffindena. Jednak rozmienił talent na drobne. Nie potrafił się skupić na sporcie, nie był on dla niego najważniejszy. Liczyła się zabawa, więc w końcu dał sobie spokój. Teraz chce wrócić. W ROW-ie Rybnik, gdzie jeździł 7 lat temu pamiętają Bridgera, jako chłopaka z dużą fantazją. Kiedyś, do spółki z Dakotą Northem i Kacprem Woryną, kupili wysłużone Daewoo Tico za 600 złotych. Chcieli tym wozem potrenować rajdy terenowe. W ciągu trzech godzin jazdy zajechali silnik, samochód trzeba było odholować. Bridger potrafił nie dojechać na mecz lub przyjechać na stadion po nocy, w której trakcie balował w najlepsze. Kiedy nie dotarł na spotkanie ROW-u z Lokomotivem Daugavpils, to co telefon, to miał inne wytłumaczenie. Raz, że paszport zgubił, raz, że samochód się zepsuł. Prawda była jednak taka, że zabalował z Troyem Batchelorem po Grand Prix. Innym razem zaginął w akcji po zawodach mistrzowskich w Pradze, gdzie reprezentował Anglię. W końcu dotarł na stadion w Opolu, gdzie ścigał się ROW, mocno zmęczony. W Rybniku pamiętają wiele różnych akcji, dlatego jak słyszą, że Bridger chce wrócić, mówią wprost, że to się nie może udać. Podkreślają, że to barwna, sympatyczna postać, ale nigdy nie potrafił się w 100 procentach poświęcić żużlowi. Na dokładkę ostatnio prezentuję imponującą muskulaturę. W jeździe na żużlu to nie pomoże. W ostatnim polskim klubie nigdy jednak nie zapomną tego, jak wielką fantazję miał Lewis. Po jednym ze spotkań działacze odwozili go na lotnisko w Balicach. Po drodze poprosił, żeby zatrzymać się w McDonaldzie. Kupił hamburgera, ale zabrał też tackę. Po zjedzeniu otworzył okno i po prostu ją wyrzucił, choć auto pędziło z prędkością 150 kilometrów na godzinę, a na drodze był spory ruch. Bridger, choć wyniki nie zawsze miał imponujące, cieszył się dużą popularnością wśród kibiców. Był ulubieńcem płci pięknej. Jakiś czas temu już zgłaszał w Rybniku chęć powrotu, ale klub nie skorzystał. Teraz robi drugą próbę. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź!