Teraz, w roli menedżera Artioma Łaguty, w końcu doczekał się złota. - Jak ten tytuł smakuje? - zapytaliśmy go na gorąco, tuż po sobotnich zawodach w Toruniu, w których jego podopieczny obronił swoją przewagę w klasyfikacji nad Bartoszem Zmarzlikiem i po biegu półfinałowym zapewnił sobie indywidualne mistrzostwo świata. - To naprawdę coś wspaniałego, coś o czym każda osoba pracująca w sporcie marzy. Mistrzostwo świata to jest ten Mont Everest, a pierwszy raz zdobyty na pewno smakuje najbardziej. Cały team zapracował na to złoto, swoją ciężką, mozolną pracą. Chcieliśmy tego tytułu i tego dokonaliśmy. Szczególne gratulacje dla Artioma, który udźwignął spoczywającą na nim presję. On był najważniejszym elementem w tej całej układance i stanął na wysokości zadania. My tylko staraliśmy się do tego swoje małe klocuszki dokładać. Wszyscy, którzy z nami tutaj byli: sponsorzy, działacze klubów z Wrocławia i Vastervik. Wszyscy, którzy w całym tegorocznym sezonie się wokół nas przewinęli, swoją malutką cząsteczkę do tego złota dołożyli. Nie sposób dziś wymienić ich wszystkich wymienić z imienia i nazwiska. To jest jednak nas wszystkich ogromny sukces. Dziękuję im bardzo. - Mówił pan o wejściu na żużlowy Mont Everest, ale atak szczytowy wcale nie okazał się spacerkiem. - W górach nie ma lekko. Alpiniści to są zaprawieni w bojach ludzie, którzy nie pękają. Artiom też dziś nie pękł. Jest jednym z tych zdobywców, którzy nie lękają się, że trzeszczy pod nogami, że może pęknąć lina. Wytrzymał ciśnienie! Lubię to porównanie do gór, bo tak naprawdę ludzie, którzy te najwyższe szczyty zdobywają mają twardy charakter, nie boją się wyzwań. Podobnie jest z zawodnikami uprawiającymi tak ekstremalnie niebezpieczny sport jak żużel. Duży szacunek dla Artioma, za to czego dokonał, ale i dla wszystkich wcześniejszych mistrzów świata. Dzisiaj wiem jak dużo to złoto kosztuje. - Gdy po trzech seriach fazy zasadniczej Artiom miał na koncie ledwie trzy punkty, z boku wyglądało to tak, jakby w tym najważniejszym dniu nie wytrzymał psychicznie. - Absolutnie nie. Tor po piątkowych zawodach się nieznacznie zmienił. Trudno było w tej sytuacji, zwłaszcza po takich udanych dla nas zwycięskich zawodach, podjąć jakieś radykalne ryzyko. Podjęliśmy je zmieniając motocykl na wyścig trzeci, ale okazało się to błędem. Bijemy się za to w pierś, bo to była zła decyzja. Wróciliśmy więc do pierwszego motocykla. To okazało się właściwe. Artiom z trudnego czwartego pola stanął na wysokości zadania i wygrał ten wyścig. Wtedy poczuliśmy, że jest to nasz wiatr w żagle, że to może pójść w tę stronę, w którą chcemy. Mówią, że prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, a jak kończy i Artiom to dziś udowodnił. - Po tej czwartej serii poczuliście, że już tego złota z rąk nie wypuści? - Nie. W takim sporcie jak żużel do momentu aż szachownica ostatecznie nie zamacha przed zawodnikiem, nie można być pewnym. Wiedzieliśmy, że najważniejszy jest półfinał i przed nim nie było żadnych kalkulacji, jakiegoś liczenia, że trzecie miejsce może nam wystarczyć. Powiedziałem mu "jedź po wygraną". To były jedyne słowa, które wtedy padły. On zdawał sobie sprawę z wagi tego wyścigu i pojechał jak prawdziwy mistrz świata. - A co się działo w teamie gdy po trzech seriach Artiom był bardzo daleko od półfinału? Pojawiły się duże nerwy? - Nie czarujmy się, że w takim momentach nie ma emocji. Oczywiście, że są. Pozostaje tylko pytanie jak bardzo jesteśmy w stanie te emocje kontrolować. Nie wprowadzić się niepotrzebnie w jakiś chaos, nie zacząć się miotać. Spróbowaliśmy ze zmianą motocykla, potem szybko wróciliśmy do tego pierwszego, który też nie był idealnie spasowany z zawodnikiem, nie wiózł go tak jak w piątek. Wiedzieliśmy, że jest pole do poprawy, skupialiśmy się na pracy i mechanicy Artioma stanęli na wysokości zadania. Tak naprawdę nerwy towarzyszyły nam w piątek od samego początku. Wyobraźcie sobie, że na minutę przed wyjazdem do prezentacji, nagle pękła stalowa śruba, która trzyma przystawkę kosza sprzęgłowego w motorze, który był szykowany jako pierwszy. Artiom nie mógł wyjechać na nim do prezentacji, musiał wziąć drugi, a w tym czasie trzeba było momentalnie, w przeciągu paru minut przełożyć silnik z trzeciego motocykla. To już na dzień dobry zwiastowało, że nie będzie łatwo. - Przed zawodami była jakaś analiza możliwych scenariuszy z Łagutą, omówienie tego co może się wydarzyć w tym najważniejszym dla niego dniu? - Artiom jest na tyle doświadczonym zawodnikiem, że żadnej analizy nie było. On bardzo dobre zna tor w Toruniu, wie jak duże znaczenie ma start. Nie nadstawialiśmy się specjalnie na cały weekend. Podeszliśmy z marszu, jak do każdych zwykłych zawodów. - Jesteście na szczycie, na tym żużlowym Mont Evereście. Co dalej? Czy Artiom będzie w stanie się na nim utrzymać? - Teraz po prostu świętujemy, jak dotrze do nas co osiągnęliśmy, to pomyślimy co dalej.