Drugi sezonu z rzędu nie będzie nam dane emocjonować się barażami w polskich ligach żużlowych. Czyli albo wchodzimy z pierwszego miejsca klasę wyżej, albo obchodzimy się smakiem i do widzenia, zapraszamy do rywalizacji za rok. Czy to dobre rozwiązanie? Zdania na ten temat są podzielone, ale akurat moja opinia jest jednoznaczna. Brak baraży zabija ducha sportu. Finalista play-off zawsze otrzymywał nagrodę pocieszenia i miał drugą szansę na awans. Rachunek prawdopodobieństwa, że pierwszoligowiec pokonywał ekstraligowca były marne, ale zdarzały się takie przypadki. Może drogą krakowskiego targu nie siliłbym na dodatkowe mecze z 2. Ligą Żużlową. Tu różnica między poziomami wciąż jest dość znaczna. Brak baraży jest tym bardziej bolesny, że sezon 2021 w eWinner 1. Lidze zapowiada się pysznie. Trudno wskazać jednego, murowanego faworyta, jakimi w poprzednich latach były ROW i Apator. Inni zanim wyjechali na tor już wiedzieli, że przyjdzie im walczyć w najlepszym przypadku o drugą lokatę. Nastał idealny moment, żeby skonfrontować, czy w tym przypadku, faktycznie dystans między ligami ulega spłaszczeniu. Paru ciekawych żużlowców, aktualnych medalistów DMP, zawodników cyklu Grand Prix, czy uznanej klasy ligowców zeszło niżej, rozproszyło się po zespołach. Zderzyli się z regulaminem U24 i zabrakło dla nich miejsca w PGE Ekstralidze. Tak ja napisałem w zeszłym tygodniu. Wybrzeże, Unia, Polonia i ROW zbudowały mocne składy i nie przekreślałbym ich w starciach z GKM-em, czy Falubazem. A przecież dawniej byłoby to nie do pomyślenia. Taka decyzja naszych władz może zmierzać do powiększenia PGE Ekstraligi. Jeśli tak, to fajnie, od dawna aprobowałem ten pomysł. Przy dziesięciu drużynach koncepcja z barażami traci już sens, należałoby je zlikwidować. Wystarczy, gdy spadać będzie jedna.