Nareszcie. Pierwszy żużlowy weekend za nami. Nieważne, że niepełny. Najważniejsze, że wystartowaliśmy i oby teraz już poszło z górki. Zacznę od rozdania plusów. Zdunek Wybrzeże przejechało się po Unii walcem. I to na dodatek na jej torze. Może i nomen omen jednak jaskółka wiosny nie czyni, to gdańszczanie udowodnili, że będę mocni nie tylko na papierze. W pierwszym biegu gospodarze stracili jedną ze swoich głównych armat - Nielsa Kristiana Iversena, ale umówmy się, nawet gdyby Duńczyk jechał do końca, niewiele by Tarnowowi dało. Unia przypudrowałaby tylko wynik i ewentualnie zahaczyła o czterdzieści punktów. Zdunek Wybrzeże wyglądało jak drużyna z prawdziwego zdarzenia. Urywki z parku maszyn prezentowane przez telewizję pokazały, że tam jest życie, zespół wzajemnie się napędzał według zasady jeden za wszystkich wszyscy za jednego. Była chemia i chęć stłamszenia rywala, była ambicja. Kuba Jamróg, wychowanek Unii gryzł tor aż miło patrzeć. Zależało mu jak diabli W Tarnowie tego nie dostrzegłem. Tam był zlepek indywidualności, gdzie każdy sobie rzepkę skrobał. W konsekwencji Unia, która była dla mnie faworytem przed spotkaniem dostała lanie w świąteczny, Lany Poniedziałek. Bardzo rozczarowała mnie także Fogo Unia Leszno. Od pierwszego biegu podopiecznym Piotra Barona coś nie pasowało. Zostali zaskoczeni warunkami torowymi. Męczyli się okrutnie. Walczyli ze swoimi słabościami i wolnymi motocyklami. Wyciskali z nich maksimum, a i tak stali w miejscu. Sfrustrowanemu Piotrowi Pawlickiemu w pewnym momencie puściły nerwy, co było idealnym podsumowaniem niedzielnych wyczynów mistrza Polski Baron jak przystało na generała wziął na klatę odpowiedzialność za porażkę. Powiedział otwarcie, że nawierzchnia nie była ich atutem. I moim zdaniem to bardziej Fogo Unia przegrała w rewanżu za zeszłoroczny finał, niż Gorzów wygrał na Smoczyku. Leszczynianie podarowali Moje Bermudy Stali wygraną na srebrnej tacy. Ale wynik idzie w świat i za parę lat nikt nie pamiętał o okolicznościach, w jakich gorzowianie ograbili z punktów Sajfutdinowa i spółkę. Dla Leszna nie ma jednak usprawiedliwienia. W składzie są takie cztery petardy, że nawet bez punktów juniorów powinni ten mecz zwyciężyć. Do pewniaków nie zaliczam bowiem jeszcze Jaimona Lidseya. Młody Australijczyk ma za sobą dopiero jeden solidny sezon i nie mam wątpliwości, że jego forma będzie falowała. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź