Nie chcę się już pastwić nad Maciejem Janowskim i jego zachowaniem podczas niedzielnego finału IMP w Lesznie. Moje zdanie w tej dyskusji i tak nic nie zmieni, a głos w sprawie zabrała już praktycznie cała żużlowa Polska. Jedni równają zawodnika Betard Sparty z ziemią, inni biorą w obronę, natomiast ja wolę się skupić na tym, co przed nami. W piątek w Pradze zaczynamy cykl Grand Prix. Patrząc na stawkę, obawiam się, że w tym roku klasyfikacja generalna wyraźnie nam się rozjedzie. Na koniec przygody z BSI dostaniemy Grand Prix dwóch prędkości. Coś w stylu tegorocznej PGE Ekstraligi. Wielkiego trzęsienia ziemi nie należy się spodziewać. Karty będzie rozdawać stara gwardia. Zgadzam się ze Sławkiem Kryjomem, który typuje trzeci złoty medal z rzędu IMŚ - Bartosza Zmarzlika. Reprezentant Polski jest w sztosie, prezentuje się najrówniej i wystarczy, że skupi się na swojej robocie, a reszta się ułoży. Naprawdę nie widzę w całej stawce żużlowca, który mógłby zastopować marsz Bartka po złotego hat-tricka. A gdyby Zmarzlikowi udała się ta niebywała sztuka, wskoczyłby w pobliże najlepszej dziesiątki klasyfikacji medalistów IMŚ. Będzie w kleszczach duńskich arcymistrzów. Przed Erikiem Gundersenem, a tuż za Ole Olsenem. Na wyciągnięcie ręki miałby już prawdziwą galerię sław z Jasonem Crumpem, Gregiem Hancockiem, Barrym Briggsem i Hansem Nielsenem na czele. TOP 3: Rickardssona, Maugera i Fundina zostawmy na razie w spokoju. Nie zmienia to faktu, że wychowanek klubu z Gorzowa po trzeciej koronie zatańczyłby z gwiazdami, a liczy sobie dopiero dwadzieścia sześć lat. Czy za parę sezonów zostanie sam na parkiecie? Za Zamrzlikiem, oprócz diabelsko wysokiej formy jaką aktualnie prezentuje przemawia fakt, że za organizację większości rund odpowiadają Polacy. Oni znów ratują cykl. To u nas odbędą się podwójne turnieje. Z trzech aren: Wrocławia, Lublina i Torunia, przynajmniej na dwóch obiektach można zrobić znakomity tor pod ściganie i ofensywną jazdę. To również dobra informacja dla Zamrzlika. Bartek jak się na coś zaprogramuje i czegoś bardzo pragnie, idzie po to niczym maszyna. Pokazał to IMP. Brakowało mu tego tytułu, a on nawet nie wyłączył się na czas trwania zawodów, tylko wręcz miał klapki na oczach żeby zagarnąć ten brakujący i wypominany mu ciągle skalp. W gronie faworytów do zajęcia miejsc na "pudle" umieściłbym poza Zmarzlikiem Taia Woffindena, Jasona Doyle’a Leona Madsena i oczywiście Macieja Janowskiego. Kolejność przypadkowa. Na czarnego konia rysuje mi się Artiom Łaguta. Duńczyk jest dla mnie fenomenem. Nawet po przegranym starcie zawsze gdzieś znajdzie mysią dziurę żeby się prześlizgnąć. Jest w tym, co wyprawia piorunująco skuteczny. Z nowych twarzy nie dostrzegam niestety nikogo, kto byłby w stanie zamieszać i doszlusować do oblatanych nazwisk. Cała stawka z wyjątkiem Zmarzlika przyzwyczaiła już w tym sezonie, że łapie mniejsze bądź większe wpadki. Czasami nieoczywisty bohater wyskoczy niczym diabeł z pudełka, ale na dłuższą metę takie szarpanie nic nie da. W tej materii Bartek ma ogromną przewagę psychologiczną. Życzyłbym sobie żeby do batalii o tytuł włączył się także były brązowy medalista - Emil Sajfutdinow. Jestem mocno zżyty z Rosjaninem i przez sentyment bydgoski bardzo kibicuję temu chłopakowi. Osobiście myślałem, że to będzie w końcu jego rok. Niestety wpadł parę tygodni temu w dołek sprzętowy i nie potrafi się z niego wygrzebać. Jego dyspozycja jest chimeryczna i nieustabilizowana, dlatego z bólem serca muszę go wykreślić ze ścisłej listy kandydatów do złotego krążka.