Po nieudanym sezonie 2020 Antonio Lindbaeck zdecydował się zakończyć żużlową karierę. Stwierdził, że doszedł do ściany i czarny sport przestał go kręcić. Wyniki nie były zadowalające więc zszedł ze sceny. Rok po innym gwiazdorze reprezentacji Trzech Koron - Andreasie Jonssonie. Z Toninhem wiąże się ciekawa historia. Gdy byłem prezesem Polonii Bydgoszcz pod koniec pierwszej dekady lat 2000 zakontraktowałem Lindbaecka. Czarnoskórym Szwedem opiekował się wtedy rodak - sześciokrotny indywidualny mistrz świata - Tony Rickardsson. Warunki finansowe też on negocjował Nie byliśmy z Antonia zadowoleni, jeździł słabo więc poprosiłem Tony'ego, żeby do niego dotarł, bo jeśli jego podopieczny nie weźmie się w garść, wywalimy go ze składu. Mieliśmy też poważne zastrzeżenia do jakości sprzętu, którego używa. Albo oszczędzał, albo kasa poszła nie na to co trzeba. Powiedzieliśmy dosadnie, że ma wyrzucić szrot i zainwestować w silniki, inaczej w związku z mizernymi wynikami nie będzie zmiłuj. Pomogło, ale chwilę. On miał wtedy dwadzieścia kilka lat i lajtowe podejście do życia. Nie nazwałbym go leniem, ale trzeba było stać nad nim z batem. Natomiast jeśli trafił z jednostkami, to imponował szybkością. Kombinator też był z niego niezły, pamiętacie pewnie jak przez chwilę próbował jeździć z przednim małym kołem. Kiedy usłyszał, że chcemy go posadzić na ławie wparował przestraszony do biura. Był ogromnie zdziwiony, że nosimy się z zamiarem odstawienia go. Kopara mu opadła i nagle okazało się, że Antonio potrafi nieźle i wyraźnie składać zdania w języku polskim. Wymsknęło mu się parę nieparlamentarnych słów. Miałem też swoją obserwację dotyczącą Antonia. U zawodników po przegranych wyścigach przeważnie widać, komu zależy, a komu wszystko jedno, czy na mecie zamelduje się ostatni, czy pierwszy. Wyraz twarzy Lindbaecka nie zdradzał kompletnie nic. Czy wygrywał, czy przegrywał, on zawsze był taki sam. Nie emanował ambicją na zasadzie, że ja wam pokażę. Raczej, motocykl nie ciągnie, to co ja mogę więcej zrobić? Dorzucę jeszcze jedną opowieść. W 1992 roku w pierwszej lidze z polecenia Sama Ermolenko trafił do nas jego krajan - Rick Miller. Ten też był niezły gagatek. Sam ręczył za niego więc dałem się skusić. Facet dostał powołanie na pierwsze spotkanie do Wrocławia i w inauguracyjnym wyścigu o mały włos nie odpadło mu koło. Nie dokręcił zębatki, śruby zaczęły trzeszczeć, łańcuch spadł. Pomyślałem sobie, o nie, dziękuję za takie atrakcje. Skoro gościu urządza mnie tak na dzień dobry, to ja nie chcę wiedzieć, co będzie dalej. Od razu mu podziękowałem. Ale drużynowe mistrzostwo Polski zdobył. Co ciekawsze, na imprezę kończącą sezon i po złoty medal przyleciał specjalnie ze Stanów. Miał brylować na torze, a liderem był na parkiecie. Nieźle śpiewał i przynajmniej na gitarze ładnie grał. ------------------------------------------------ Samochód 20-lecia na 20-lecie Interii! Zagłosuj i wygraj . CODZIENNIE CZEKA OD 20.000zł do 40.000zł! Zapraszamy do udziału w 5. edycji plebiscytu MotoAs. Wyjątkowej, bo związanej z 20-leciem Interii. Z tej okazji przedstawiamy 20 modeli samochodów, które budzą emocje, zachwycają swoim wyglądem oraz osiągami. Imponujący rozwój technologii nierzadko wprawia w zdumienie, a legendarne modele wzbudzają sentyment. Bądź z nami! Oddaj głos i zdecyduj, który model jest prawdziwym MotoAsem!