Piotr Protasiewicz mówił w poniedziałek reporterce stacji nsport+, że to jego ostatnie zawody o Złoty Kask. Część środowiska wpadła w konsternację, bo tajemnicze słowa Piotra można interpretować dwojako. Znając zawodnika, który robi sobie przygotówkę pod definitywne zejście ze sceny, na razie wycofa on się z wszelakiej maści zawodów indywidualnych i lig zagranicznych. Ten etap zamknie, skupi się na PGE Ekstralidze i oddaniu całego siebie Falubazowi. Wiadomo, że Protasiewiczowi bliżej do końca kariery niż dalej i wyeksploatowane ciało też na pewno wysyła mu sygnały na zasadzie odpuść, przykręć śrubę, nie szarżuj, nie masz kości z gumy. Choć ambicją Piotrek mógłby obdzielić wielu młodszych kolegów metryki już nie oszuka. Za chwilę zresztą ta nowa, młoda fala zawodników go wchłonie. W ostatnich latach los Protasiewicza nie oszczędzał. Zaliczył kilka groźnych upadków, w tym ten niedawny w eliminacjach IMP z Adrianem Gałą, który zapalił mu czerwoną lampkę ostrzegawczą. Piotr już nic nie musi. Jest doświadczony, pobił mnóstwo rekordów w lidze polskiej i znajduje się w takiej formie fizycznej, że przy odpowiednim dawkowaniu startów, jest w stanie w wieku 45+ ładować solidne punkty drugiej linii. Pamiętam jak przed sezonem 1995 ruszyliśmy pierwszy raz po Piotra. My, czyli Polonia Bydgoszcz strasznie go chcieliśmy wyciągnąć z macierzystej Zielonej Góry. Ten sam plan miał Andrzej Rusko ze Sparty. Byliśmy nawet u niego w domu z wiceprezesem Władysławem Gollobem. Negocjowaliśmy z jego ojcem i mamą. Nie udało nam się go namówić na Polonię. Nie wiem, co było tego powodem. Twierdzę, że Władek nie rozegrał tego jak wytrawny strateg. Dopiero później udało mi się go wyrwać i jednak Bydgoszcz była mu pisana. Wylądowaliśmy w Lesznie. Zagięliśmy wtedy parol na duet leszczyńskiej Unii - Roman Janowski i Robert Mikołajczak. Byli do wzięcia w pakiecie. Kiedy my wpadaliśmy na stadion Smoczyka, akurat wyjeżdżała z niego wrocławska delegacja. Tę sytuację wykorzystał Rusko. Ich rozmowy z Unią spaliły na panewce, ale my dobiliśmy targu. Tym sposobem utorowaliśmy im drogę po Piotra. Z Wielkopolski niemal od razu obrali kurs na dom młodego wychowanka Falubazu. Puentując, Mikołajczak oraz Jankowski i tak do nas nie trafili. Kontrakty były już gotowe do podpisu i na drugi dzień miało dojść przelania ustnych ustaleń na papier. Włączyliśmy radio, a tam pod ratuszem i pod stadionem potężna granda. Dochodziło do dantejskich scen. Kibice oprotestowali sprzedaż swoich ulubieńców. Gdybym się uparł, doprowadziłbym tę transakcje do finału. W rękach trzymałem zgodę leszczyńskiego klubu i karty obydwu zawodników. Odpuściłem, nie chciałem zaogniać sytuacji i wyjść na jakiegoś aferzystę. Sprawa rozeszła się po kościach. A dzięki Piotrkowi w kolejnych latach Polonia i tak się nieźle obłowiła w trofea.