Obecne obozy nie powinny być nazywane zgrupowaniami. I jeszcze ten piękny dopisek, że obóz jest przygotowawczo-integracyjny. Brzmi poważnie. Integracja kojarzy mi się zapoznawaniem, a zapoznawcze to są wieczorki. Z czym i z kim się zapoznawać? I co można wypracować przez zaledwie trzy-cztery dni, które się wspólnie spędza? Kiedyś kluby nie potrzebowały zagranicznych wypadów, żeby odpowiednio wyszlifować formę. Umawialiśmy się, jeden zespół wybierał się do Zakopanego, drugi do Szklarskiej Poręby, kolejny do Karpacza i tak to się kręciło. My za czasów Zenka Plecha w Bydgoszczy korzystaliśmy z ośrodka przygotowań olimpijskich w Wałczu. Warunki i sceneria zimowa, to było to! Zawodnicy nie musieli lecieć na Teneryfę, żeby się zmęczyć. Nie trzeba było szukać kwadratowych jaj. Na przestrzeni lat żużel na wielu podstawowych płaszczyznach stanął na głowie. Dyscyplina, reżim, rygor wewnątrz drużyna był nieporównywalnie większy. Jechało się w góry, brało się narty, do aut upychało sprzęt do ćwiczeń. Wynajmowało ośrodki wczasowe z zakwaterowaniem i wyżywieniem. Do południa odbywały się zajęcia na stoku, później, po obiedzie ćwiczyło się w wynajętych halach. Na dobranoc jeszcze jakiś trening biegowy, czy stacyjny. Teraz obozy urosły do nie wiadomo jakiej rangi. Prezesi prześcigają się, który zabierze drużynę w atrakcyjniejsze miejsce i najlepiej parę kilometrów dalej niż poprzednik. Polska, tak wynika to już drugi świat. No i jeszcze ci sponsorzy, jako dekoracja. A wypad np. na tę sławetną Teneryfę, w ciepłe kraje to jest dla mnie nic innego, jak wypoczynek połączony z elementami rozrywki. Można było przecież tak od razu powiedzieć i nikt by nie miał pretensji. Telewizje klubowe pokazywały jak świetnie zawodnicy trenują, ale jakoś działaczy ze sponsorami próżno było szukać. Ciekawy jestem gdzie się pochowali skoro byli integralną częścią tej eskapady. Inna sprawa, że kluby rozpuszczają zawodników. Oni jadą odwalać robotę i nie powinni być niczym rozpraszani. Wszystko jest robione wbrew logice. Najważniejsze, kilkanaście lat temu na obozy, takie z prawdziwego zdarzenia jeździła wyłącznie kadra drużyny. Oprócz zawodników byli to trenerzy, kierownik, lekarz. Tyle. Czas na odrobinę zabawy był zaraz po zakończeniu sezonu. Grunt, żeby właśnie wiedzieć kiedy i w którym momencie poluzować oraz ściągnąć trochę nogę z hamulca. I my jako Polonia organizowaliśmy również wypady gdzie było więcej regeneracji. Były różnego rodzaju zabiegi i wtedy zapraszaliśmy przyjaciół, mecenasów klubu, sponsorów, gości. I nie było w tym żadnej sensacji. Z tym, że sponsorzy raczej nie pchali się na afisz, więc często towarzyszyli nam choćby mechanicy żużlowców. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź