Unia Tarnów jest już jedną nogą w 2. Lidze Żużlowej. Tego nie da się uratować. Co gorsza ten zasłużony, zdobywający jeszcze niedawno seryjnie medale drużynowych mistrzostw Polski klub, w krótkim odstępie czasu stanął na skraju upadku. Dawna potęga tonie i jest pośmiewiskiem na całą Polskę. Naprawdę szczerze współczuję kibicom Jaskółek i tak jak oni jestem zdania, że ludzie, którzy do tego doprowadzili powinni zostać pociągnięci do odpowiedzialności. W meczu w Krośnie Unia po raz pierwszy w tym sezonie od początku do końca pojechała w pełnym składzie. Ze swoimi największymi petardami. Przepraszam. Kapiszonami. Nielsem Kristianem Iversenem i Rohanem Tunagetem. Efekt? Demolka i najwyższa porażka w sezonie. A wydawało się, że skala żenady przekroczyła wszelkie granice, gdy tarnowianie dostali lanie od ekipy z Ostrowa do 33. Z Wilkami w teoretycznie najsilniejszym zestawieniu Unia uciułała ledwo wodę, zwyciężając indywidualnie jeden bieg i na dodatek ostatni, o pietruszkę. Można by się czepiać całego zespołu z Tarnowa, że jedzie do tyłu, ale ryba psuje się od głowy. Taki Iversen być ściągany, aby liderować i ciągnąć wynik. Duńczyk na zapleczu PGE Eksraligi, której jeszcze niedawno był gwiazdą, powinien zamknąć oczy i ładować po trzynaście punktów, odstawiając przeciwników o pół prostej. Cztery oczka w Krośnie, to wstyd. Na miejscu Nielsa poszedłbym do prezesa i powiedział, że nie chcę wypłaty za tę mizerię. Zachowałby się przynajmniej honorowo. 39-latek myślał chyba, że weźmie sobie z marszu eWinner 1. Ligę, że będzie trzaskał trójki jedną ręką. W końcu przyszedł pan żużlowiec z przeszłością w Grand Prix. I jeśli jeszcze kilka miesięcy temu Iversen odważnie zapowiadał, że nie zrezygnował z marzeń o podboju PGE Ekstraligi, a ten rok w Tarnowie ma być przejściowy, na odbudowę, to brzmi jak dobra lektura z pogranicza science-fiction. Zastanawiam się, czy on należycie przygotował się do sezonu 2021 pod kątem sprzętowym. Czy nie wygrała raczej chęć niezłego zarobku, jak na warunki pierwszoligowe kosztem poważnych inwestycji. Iversenowi bliżej niż dalej do końca kariery więc to normalne, że na odłożenie parę groszy na emeryturę może się powoli wysuwać na pierwszy plan. Inna sprawa, że branie Iversena było obarczone dużym ryzykiem. Duńczyk to człowiek wyeksploatowany przez kontuzje. Z tego co da się usłyszeć jego barki są w opłakanym stanie, a on co mecz gdzieś leży. Dostrzegam tutaj podobieństwa do Petera Kildemanda. Jego rodak jest na równi pochyłej. Jedzie na marce i nazwisku, a pożytku z niego coraz mniej. Za moment zabraknie mu klubów, w których mógłby się reaktywować po raz setny. Obaj jeszcze od czasu do czasu fajnie zapunktują, ale generalnie wegetacja i próba ślizgania się. Tungate popełnił życiowy błąd, że odszedł z Łodzi. Chyba sam już żałuje, że nie doszedł do porozumienia z panem Skrzydlewskim. Najważniejsze, że Australijczyk ma dobrego menedżera, on mu nie pozwoli zginąć. Daleki jestem od pójścia w stronę, że skoro nie ma pieniędzy i klubowa kasa świeci pustkami, to zawodnicy kompromitują się, aby swoją postawą coś zamanifestować wobec działaczy. Oni jadą o swoją przyszłość. Iversen i Tungate nie kosztują czapki gruszek, ale na dziś nie są warci nawet połowy tego, co dostali na papierze w Tarnowie. Na renomie można się chwilę pobujać, ale przede wszystkim Dunczyka może w zimie czekać drastyczne zejście z ceny. O ile nie weźmie się garść. Ja swojej drużyny w eWinner 1.Lidze na pewno bym o niego nie oparł. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź