Max Fricke przeszedł rok temu z Betard Sparty Wrocław do Falubazu. Zielonogórzanie nie tylko dali mu dobry kontrakt (pół miliona za podpis i 4 tysiące za punkt), ale i zapłacili Sparcie 300 tysięcy, bo taką kwotę odstępnego miał Fricke zapisaną w umowie z wrocławskim klubem. Fricke kosztuje tyle samo, co przed rokiem Teraz te kluby PGE Ekstraligi, które straciły zawodników rozglądając się za wzmocnieniami rozważają angaż Fricke. Od jednego z prezesów dowiadujemy się, że w tym przypadku, już na wstępie, trzeba by zapłacić 300 tysięcy Falubazowi, który chce odzyskać to, co zainwestował. Na 300 tysięcy może się zdecydować beniaminek, który nie będzie miał wielkiego pola manewru. Jednak klubom typu Fogo Unia Leszno, czy ZOOleszcz DPV Logistic GKM Grudziądz, bo to one teoretycznie mogłyby przygarnąć Fricke ciężko się wyciągnąć takie pieniądze dokładając do tego dobry kontrakt indywidualny dla zawodnika. Zwłaszcza, że w odwodzie są zawodnicy o podobnym potencjale, za których nie trzeba płacić. Tarasienko tańszą alternatywą Fricke byłby z pewnością atrakcyjniejszym zawodnikiem, gdyby gwarantował dwucyfrówki. Jego meczowa średnia z tego sezonu wynosi jednak nieco ponad 9 punktów. Australijczyk miał wystrzałowy początek, a po pierwszym serwisie silników już tak nie błyszczał. Ma talent, stać go na wiele, ale nie ma gwarancji, że doda mocy. Nic dziwnego, że w takim Grudziądzu czy Lesznie bardziej myślą o tym, by spróbować szczęścia z Wadimem Tarasienko. Kwoty odstępnego nie ma, w pierwszej lidze szalał. Jak wyjdzie, to dobrze, a jak nie, to trudno. Żaden z klubów nie ma nic do stracenia. GKM za rok raczej też nie spadnie, a Fogo Unia zdobyła w ostatnim czasie tyle medali (złotych), że wytrzyma jeden rok bez sukcesu.