Bartłomiej Kowalski ma świetny sezon, a w Rydze mógł zdobyć tytuł mistrza Europy U19. W kluczowym biegu pewnie prowadził, mając za sobą głównego rywala - Francisa Gustsa. Gdyby, wygrał, miałby jedenaście punktów i prostą drogę do złota. Niestety, zaliczył upadek, po którym nie był w stanie kontynuować rywalizacji. Wstępna diagnoza była taka, że poza licznymi poobijaniami, młodemu zawodnikowi nic się nie stało. Wykluczono złamania. Taką diagnozę prawdopodobnie postawił lekarz łotewskich zawodów. Kowalskiemu przepadła wielka szansa, którą oczywiście wykorzystał Gusts, jadąc po tytuł najlepszego młodzieżowca do lat 19 w Europie. Ból nie dawał jednak Polakowi spokoju, więc postanowił pojechać do szpitala, gdzie okazało się, że diagnoza postawiona na Łotwie była przerażająco błędna. Stan zdrowia żużlowca był znacznie gorszy niż wskazywałyby na to pierwotne doniesienia. Złamana łopatka, pęknięty bark oraz naderwane kręgi szyjne. Trzeba przyznać, że nieco różni się to od zwrotu "zawodnik jest tylko poobijany". 19-latek ma przed sobą kilka tygodni przerwy od żużla i może tego bardzo żałować. Był w obrębie zainteresowania kilku ekstraligowych klubów pod kątem fazy play-off. We Włókniarzu zabrakło dla niego miejsca, bowiem ma tam ogromną konkurencję w osobach Mateusza Świdnickiego i Jakuba Miśkowiaka. Lekarz bez kompetencji? Najbardziej zastanawiające, a zarazem zatrważające w całej sytuacji jest to, że po wstępnych oględzinach, u Kowalskiego nie stwierdzono żadnych złamań. Oczywiście, że nie wszystko da się wykryć od razu po upadku, zwłaszcza jeśli są to małe złamania - typu kość łódeczkowata. Jak można jednak w XXI wieku pomylić się tak bardzo, aby nie zauważyć u zawodnika złamanej łopatki i pękniętego barku? Zapewne po juniorze Włókniarza było widać, że coś mu dolega i nie są to tylko potłuczenia. Brakowało jedynie tego, żeby jeszcze lekarz wystawił mu zgodę na dalsze starty we wspomnianym turnieju. Akurat w przypadku Bartłomieja Kowalskiego kontynuowanie zawodów wykluczył ból, który zawodnik odczuwał. Ale wyobraźmy sobie sytuację, w której żużlowiec w przypływie adrenaliny takowego bólu nie odczuwa, jedzie o coś ważnego, a lekarz nie zauważa poważnej kontuzji i daje mu zgodę na dalszą jazdę. Ten z kolei znów upada i dobija się już w zupełności, dokładając sobie kolejnych urazów i pogłębiając ten, który już był. Zapewne obsługa medyczna zawodów w Rydze nie ma zbyt częstych okazji do pracy przy zawodach żużlowych, ale to nie zwalnia jej z obowiązku fachowego oceniania stanu zdrowia uczestników turnieju.