Kamil Hynek, INTERIA.PL: Na samym początku proszę się przedstawić i pokrótce opowiedzieć jakie jest pana zawodowe CV? Krzysztof Lechowicz, nowy prezes Unii Tarnów: Mam 46 lat, jestem mieszkańcem powiatu tarnowskiego. W dwóch firmach prywatnych piastowałem stanowiska kierownicze, pracowałem w służbie mundurowej, byłem odpowiedzialny za kadry, kilka lat byłem też rzecznikiem prasowym. Na konferencji prasowej oznajmił pan, że wywodzi się ze środowiska kibicowskiego. Proszę rozwinąć ten wątek. - Pierwszy raz na żużel w Tarnowie tata zabrał mnie w 1986 roku. Pamiętam jak dziś, to był mecz przeciwko Unii Leszno. Od tego czasu regularnie uczęszczam na stadion jako sympatyk Jaskółek. W działalności nazwijmy ją klubową, na przełomie wieków zaliczyłem drobny epizod. W 1999 roku, kiedy Unia wpadła w kolosalne kłopoty natury finansowej i wizerunkowej, tworzyłem z grupą zapaleńców kibicowski fan club. Na topie była wtedy koszykówka i żużel trafił na boczny tor. Unia była jeszcze w tamtych czasach klubem wielosekcyjnym, dlatego chwytaliśmy za długopisy i tworzyliśmy pisma do ówczesnego prezesa ZKS-u. Moją aktywność określiłbym na zasadzie działacza - społecznika. Na mojej głowie było m.in. zdobycie drobnych środków na bieżące funkcjonowanie klubu oraz organizacja meczów. Potem musiałem odbyć służbę wojskową, zamieszkałem w Rzeszowie i siłą rzeczy wycofałem się z tej aktywności. Historia zatoczyła koło. Dwadzieścia lat później Unia Tarnów ponownie spada do 2. Ligi Żużlowej i tak jak wtedy nie boi się pan wsiąść na pokład przeciekającego okrętu. - O tym samym rozmawiałem niedawno ze swoimi znajomymi. Minęły dokładnie dwie dekady i ja jestem w tej samej rzece, na tym samym poziomie rozgrywkowym. Znów jest trudno, ale nie boję się jednak wyzwań. Co pana skłoniło do ubiegania się o fotel prezesa żużlowej Unii Tarnów? - Zanim światło dzienne ujrzała informacja o postępowaniu konkursowym ogłoszonym przez Radę Nadzorczą, stwierdziłem w duchu, że jeżeli takie będzie przeprowadzone, na pewno w nim wystartuję. To była błyskawiczna decyzja. 1 lipca pojawiła się wiadomość w mediach klubowych więc postanowiłem spróbować i złożyłem aplikację. Przewodniczący RN - Daniel Bałut wyjaśnił na konferencji, że do konkursu zgłosiło się kilkunastu kandydatów. Cieszę, że po spełnieniu wymogów formalnych, jeśli chodzi o wykształcenie, kwalifikacje ten kredyt zaufania dostałem. Zdaje sobie sprawę z jakim ciężarem oczekiwań przyjdzie mi się mierzyć, ale obiecuję, że zrobię co w mojej mocy, aby nie zawieść naszych wspaniałych kibiców. Będzie pan stanowił jednoosobowy zarząd, czy są widoki na to, że ktoś później zostanie panu dokooptowany do pomocy? - Nie jestem samozwańczym prezesem. Powołała mnie Rada Nadzorcza i na tę chwilę jestem jednoosobowym członkiem zarządu. Nie ukrywam jednak, że czeka nas reorganizacja struktur w klubie. Jeśli zajdzie taka potrzeba, pochylimy się nad dołączeniem kolejnej osoby, ale na ten moment mamy inne priorytety. Najważniejsze żeby spółka stanęła na nogi i zaczęła sprawnie działać. Odkąd klubem zarządzał Łukasz Sady Unia Tarnów wykazywała syndrom oblężonej twierdzy. Czy jednym z waszych głównych zadań, oczywiście oprócz wyprostowania finansów będzie większa transparentność, skrócenie dystansu między mediami, wyjście do fanów? - Uznaję się za otwartego człowieka i chcę żeby na podobnych zasadach działał też klub. Jesteśmy dla społeczności. Przykładam olbrzymią wagę do wizerunku klubu. Uważam, że do naszych social mediów nie można się przyczepić. Chcemy powrócić do cyklicznych konferencji prasowych. Z tego co słyszałem ostatnia odbyła się bardzo dawno. Kibice są dla nas niezwykle ważni, oni mają wiedzieć, co słychać w drużynie bezpośrednio przed meczem i po zawodach. Pełen pakiet wiadomości, czy w zespole nikt nie zmaga się kontuzją, jaki jest plan trenera na najbliższe spotkanie, wypowiedzi zawodników na gorąco itp. Jest pan pierwszy dzień w pracy, ale nie obawia się pan, że jak lada moment otworzy klubową szafę, to tych trupów wypadnie tyle, że się przewróci pod ich ciężarem? - Nie nazwałbym się szaleńcem, ryzykantem życiowym, który idzie na oślep. Nie spodziewam się rozwiniętego czerwonego dywanu, kilku wolnych milionów w kasie - choć fajnie by było i zabawy w żużel. Nie wchodzę na gotowe. Przecież gdyby wszystko było w należytym porządku, spółka nie potrzebowałaby zmiany na stołku szefa klubu. Śledziłem doniesienia, słyszałem, co w trawie piszczy i szybkie wnioski były takie, że klub potrzebuje nowego otwarcia. Ale spokojnie, jestem tutaj m.in. po to żeby wdrożyć plan naprawczy. W moim zawodowym doświadczeniu, często trafiałem w takie miejsca, gdzie trzeba było coś odbudowywać. I do Unii przyszedłem z podobną misją. Podkreślę jeszcze raz, gdybym nie był sympatykiem Unii, nie wystartowałbym w konkursie. Nie chcę prezesury traktować tylko w kategoriach pracy. Wierzę w ten projekt, wierzę w Nową Unię i wierzę w powrót do korzeni. W kalendarzu połowa sierpnia, czas nagli. Nim się pan obejrzy ruszy okres transferowy Daje sobie pan jakiś margines czasu, w którym chce uporządkować najbardziej pilne tematy. Myślę tutaj o składzie na sezon 2022, negocjacjach ze sponsorami itp.? - Nigdy nie pracowałem wewnątrz klubu sportowego, a żużel niezwykle specyficzną dyscypliną. My jesteśmy Żużlową Sportową Spółką Akcyjną, a tego typu podmiot funkcjonuje na innych zasadach niż chociażby stowarzyszenie. Dopiero poznaję tajniki w jakich przyjdzie mi się obracać. Tu się z panem zgadzam, musimy wskoczyć od razy na najwyższe obroty, bo w naszym przypadku każda minuta jest na wagę złota. Liczę na wsparcie i ścisłą współpracę z Radą Nadzorczą, to są właściciele spółki, a ja jestem organem wykonawczym. Wymieniamy się pomysłami, rozmowy bez przerwy się toczą. Naprawienie relacji z miastem i zadbanie o przedłużenie wygasającej po tym sezonie umowy z Grupą Azoty to następne priorytety do załatwienia "na już". Jeżeli nowego kontraktu z koncernem chemicznym nie będzie do końca października, czyli tuż przed początkiem okienka transferowego, znów podniosą się głosy, że Unia skompletowała wirtualny skład, bez pokrycia w kasie. - Nie wyobrażam sobie żebyśmy nie współpracowali dalej z Grupą Azoty. Ten fundamentalny partner jest z tarnowskim żużlem od zawsze. Mówisz czarny sport w naszym mieście, pierwsze skojarzenie - Grupa Azoty i na odwrót. Zgadzam się, że temat partnerów i sponsorów jest niezbędny, aby uformować odpowiedni budżet. Dyskusje z samorządem na wielu płaszczyznach są niezbędne. Dotyczą one również sytuacji w klubie, z którymi ja powoli się stykam. Do prezydenta Romana Ciepieli już pan znalazł telefon? - Otrzymałem informację, że jest na urlopie więc jak wróci do Urzędu, podejmę próbę spotkania się z nim. Nie oszukujmy się oprócz odnowienia stosunków z kibicami, pasuje przeprosić się z całym środowiskiem. Opinia idzie w świat, zawodnicy dyskutują między sobą i Unia w ich oczach bardzo dużo w ostatnich latach straciła. Lista wierzycieli jest spora i sięga kilku sezonów wstecz. Na zarobione pieniądze czekają m.in. Peter Kildemand, czy Peter Ljung. Duńczyk na liście płac widnieje od 2018 roku. Macie zamiar zawierać jakieś ugody z byłymi zawodnikami. - Nie posiadam jeszcze dostatecznej wiedzy żeby panu w pełni odpowiedzieć na to pytanie, o jakich zawodnikach mówimy i o jakie pieniądze się rozchodzi. Nie wiem, czy wszystko stoi po stronie klubu, lecz jeśli tak, to nie dopuszczam nawet takiego scenariusza żeby nie próbować zawierać porozumień i krok po kroku regulować zaległości. Żeby zrozumiano mnie jasno. Nie biorę odpowiedzialności za to co było, ale wdrożymy takie mechanizmy, aby żużlowcy otrzymali pieniądze, które podnieśli z toru jeżdżąc w barwach Unii Tarnów. Wspomniał pan ponadto, że marzy mu się drużyna złożona w znacznej części z wychowanków. Tak sobie wnioskuje, że gdyby Ernest Koza plus juniorzy: Dawid Rempała, Przemysław Konieczny i Piotr Świercz kontynuowali karierę w Unii, mógłby pan z otwartą przyłbicą wyjść do kibiców i zameldować wykonanie zadania. Sęk w tym, że ta koncepcja może się szybko rozlecieć. Niektórym zawodnikom kończą się kontrakty i choćby Dawid rzuca między wierszami, że nie uśmiecha mu się robienie kroku wstecz, a po spadku do 2. LŻ Tarnów nie będzie atrakcyjnym kierunkiem. Jak zamierzacie w takim razie przekonać tych zawodników, kiedy na ich stołach znajdą się oferty z eWinner 1. Ligi? - Mogę zagwarantować, że mamy w Tarnowie fantastyczną grupę juniorów. Zaprosimy ich na rozmowy, aby poznać ich plany, czego oczekują. Najłatwiej posłużyć się w tym przypadku przykładem Mateusza Cierniaka. Chłopak chciał się rozwijać, nie miał możliwości w Tarnowie, poszedł do Lublina, jest w PGE Ekstralidze i super. Na dzisiaj nie dochodzą do mnie żadne sygnały, żeby ktoś pytał o któregoś z naszych młodzieżowców. A szkielet składu pan już posiada, jakaś konfiguracja, ilu obcokrajowców? Może pan uchylić rąbka tajemnicy? - Proszę wybaczyć nie będę na razie precyzował, co tam sobie na boku układam (śmiech). Czyli o sztabie szkoleniowym, ewentualnych zmianach w nim też na razie nie pogadamy? - Sezon wciąż trwa, poczekajmy. Nie chcę wyrywać się przed orkiestrę. A czy dla Janusza Kołodziej drzwi pana gabinetu też są szeroko otwarte? Najbardziej utytułowany wychowanek tarnowskiego klubu był traktowany jeszcze niedawno przez poprzednie władze niczym persona non grata. - Nie mam absolutnie nic do Janusza Kołodzieja. Jestem jego ogromnym fanem. Nie chciałbym natomiast wchodzić w szczegóły, jakie animozje szargały obiema stronami, jaki mur powstał i z kogo winy. Pragnę skonsolidować lokalną społeczność, byłych zawodników i obecnych. Żeby mieli swoje honorowe miejsce na trybunie. Skoro pan zagaił o tych otwartych drzwiach gabinetu, to dla nich także jestem zawsze dostępny. Nawet jakby chcieli po prostu przyjść i podyskutować o starych czasach. Czyli np. Marian Wardzała nie będzie się już musiał chować się gdzieś na pierwszym łuku. Bo to był przykry widok, kiedy tak zasłużone postaci, wręcz legendy klubu i nie chodzi mi tylko o pana Mariana były traktowane jak piąte koło u wozu. - Chcemy, aby oni też zaczęli czuć powiew zmian i najzwyczajniej w świecie uczestniczyli w tym aktywnie. To kiedy możemy się spodziewać z pana strony konkretów. Na następnej konferencji np. za miesiąc? - Będę się trzymał tego stylu, że nie przepadam za stylem przypuszczającym. Mogę rzucić, że bierzemy na tapet Piotrka Protasiewicza. Tylko po co mam mydlić oczy? Jego przyjście do Tarnowa jest nierealne. Tak pół na pół. Wy pewnie przyjęlibyście go z otwartymi ramionami, gorzej, że on do Tarnowa raczej się nie wybiera. - Kibice będą spekulować, to normalne. W takich debatach, operowaniu plotkami bardzo łatwo jest kogoś urazić. My chcemy tego uniknąć. Jeśli będziemy mieć coś czarno na białym, to w trybie błyskawicznym się tym pochwalimy.