To on odpalił z Torunia samego Golloba Przemysław Termiński pojawił się w toruńskim żużlu oficjalnie we wrześniu 2014 roku. To wtedy odkupił pełen pakiet akcji klubu od ustępującego miliardera Romana Karkosika. Ten znajdował się pod ostrzałem po pamiętnej ucieczce drużyny z finału ligi w 2013 roku. Rok później spróbował raz jeszcze sięgnąć po Drużynowe Mistrzostwo Polski, które było jego marzeniem, ale nie udało się i żużla miał serdecznie dość. Trafił się jednak Termiński, który miał ochotę na nowe wyzwania w życiu.Różnice oceniania się trwająca wciąż kadencję działacza, jednak na pewno witany był przez kibiców z dużą nadzieją. Wielu miało dość specyficznych rządów Karkosika, dlatego liczyli, że zmiany dadzą powiew świeżego wiatru. A trzeba przyznać, że Termiński zaczął "z grubej rury". Podziękował za współpracę Tomaszowi Gollobowi, który był ulubieńcem miliardera. Dał do zrozumienia jasno, że w Toruniu koniec z przepychem, a klubu nie stać na tak drogich zawodników. Przez żużel do polityki Przemysława Termińskiego od zawsze ciągnęło w stronę polityki. W latach dziewięćdziesiątych związany był z Socjaldemokracją. W 2002 roku kandydował do sejmiku kujawsko - pomorskiego, ale bez sukcesu. W międzyczasie został prezesem zarządu firmy FST - Management działającej w branży consultingowej, a funkcję tą pełni do dnia dzisiejszego. Zasadniczo, gdyby patrzeć tylko na aspekty finansowe, nic więcej do szczęścia nie powinien potrzebować. Jako prezes FST - Management dorobił się sporej kasy. Polityka i żużel to jednak jego pasje. W 2015 roku dostał się do Senatu startując z ramienia Platformy Obywatelskiej jako bezpartyjny kandydat.Już wtedy pojawiły się głosy, że żużel miał być dla niego tylko środkiem do celu, od czego stanowczo Termiński się odcinał. Siłą rzeczy musiał jednak usunąć się w cień, a stery w klubie przejęła jego żona Ilona Termińska. Pan Przemysław zarządzał klubem z tylnego siedzenia. Uzupełniając wątek polityczny dodajmy, że w 2019 roku ponownie wziął udział w wyborach. Tym razem do sejmu i bez sukcesu. Niby kasa jest, a sukcesów nie ma Termiński trochę jak Karkosik, marzy o wielkim sukcesie w PGE Ekstralidze, ale nie jest w stanie go spełnić. Raz było już blisko. W sezonie 2016 KS Toruń zajął drugie miejsce. Wydawało się, że drużyna pójdzie siłą rozpędu i za rok powalczy o złoto, a tymczasem było tylko gorzej. A finał tej historii wszyscy doskonale pamiętamy. W 2019 roku Apator spadł z hukiem z PGE Ekstraligi i sezon 2020 spędził w eWinner 1. Lidze. Zdenerwowani takim stanem rzeczy kibice chcieli głowy Termińskiego. Liczyli, że z honorem wycofa się z klubu. Do tego jednak nie doszło.Termiński honorowo podjął rękawicę i zbudował dream-team jak na warunki I- ligowe. Z awansem problemów nie było, a drużyna po rocznym rozbracie z PGE Ekstraligą powróciła do grona najlepszych. Nieźle też wyglądały zimowe transfery. Ściągnięto Roberta Lamberta - Indywidualnego Mistrza Europy i wschodzącą gwiazdę żużla, a do klubu powrócił wychowanek Paweł Przedpełski. Stało się wtedy jasne, że drużyna raczej nie powinna mieć problemów z utrzymaniem. I tak też było. Na większe szaleństwo zakupowe klubu nie było stać, ale Termiński wychodził z założenia, że lepiej postawić na politykę małych kroków. Rok temu były dwa dobre transfery, więc teraz czas na kolejne. Padło na Emila Sajfutdinowa i Patryka Dudka.