Gdy w sezonie 2016 Oskar Bober na pierwszoligowych torach wykręcił średnią biegową 1,606, zaczęli mu się uważnie przyglądać w znanych żużlowych ośrodków. Mówiono, że skoro w tych rozgrywkach radził sobie z seniorami, można założyć, że w starciu z najlepszymi bezproblemowo będzie wygrywał przynajmniej biegi młodzieżowe. Deficyt klasowych juniorów na rynku (odchodził wówczas mocny rocznik 1995) spowodował, że zawodnik nawet po kilku dobrych meczach wywoływał zainteresowanie swoją osobą. A co dopiero taki, który przejechał cały sezon na dobrym poziomie. Sparta miała być losem wygranym na loterii Bober dostał kilka propozycji z PGE Ekstraligi. Mówiło się, że chcą go MRGARDEN GKM Grudziądz czy gorzowska Stal. Najmocniej o zawodnika walczyły jednak Falubaz Zielona Góra i Betard Sparta Wrocław. Młody zawodnik widział, jak duże jest zainteresowanie jego osobą i robił wszystko, by wynegocjować jak najkorzystniejszy dla siebie układ pod względem sportowym i finansowym. Marek Cieślak miał nawet stwierdzić, że Bober nie trafił do Zielonej Góry, bo chciał kosmicznych pieniędzy. Zawodnik do tych słów się nie odniósł, a że milczenie w powszechnej opinii oznacza zgodę... Koniec końców Bober podpisał kontrakt w stolicy Dolnego Śląska. Sparta miała być dla niego przepustką do wielkiej ekstraligowej kariery. Do spółki z już wtedy znakomitym Maksymem Drabikiem miał roznieść w pył pozostałe pary juniorskie tej ligi. Tymczasem wielkie plany szybko legły w gruzach. Do tego stopnia, że Bober nie wiedział w ogóle, co ma dalej ze sobą zrobić. W PGE Ekstralidze 2017 odjechał... trzy biegi. Tak, trzy. I ani jednego więcej. Żadnych punktów nie zdobył. Już na początku sezonu okazało się, że dużo lepszym partnerem dla Drabika jest Damian Dróżdż, który poczynił wielki postęp. Po drodze minął się z Boberem, którego kariera szła w odwrotną stronę. Wszystkiego mu się odechciało 20-latek z Lublina był załamany tym, jak potoczyły się jego losy. - Wszystkiego się odechciewało. Stanąłem w miejscu, czyli zrobiłem krok do tyłu. Pół rozgrywek straciłem - mówił później w wywiadzie dla Wirtualnej Polski. Stracił nawet więcej niż pół, bo dopiero pod koniec sezonu poszedł na wypożyczenie do Motoru Lublin, gdzie nieco odbudował się przede wszystkim mentalnie. A także sportowo, gdyż jego klub awansował nieoczekiwanie do I ligi. Na sezon 2018 został w Lublinie, gdzie ponownie spisał się dobrze i zakończył sezon z bardzo zbliżoną średnią do tej z 2016 - 1,558. Jeździł pewnie i stabilnie, wydawało się, że jego kariera po wielkim niewypale może wrócić na właściwe tory. Sprzyjały też temu okoliczności sportowe, bo Speed Car Motor Lublin po wygraniu rozgrywek drugoligowych szedł jak burza po awans w szeregi najlepszych w kraju. Bober miał w tym duży udział. Wszystkie zasługi poszły jednak do kosza w pewien sierpniowy dzień. 19 sierpnia 2018 lubelska drużyna miała mecz w Gnieźnie. Oskar do tego meczu nie został jednak dopuszczony, bowiem ... nie przeszedł badania alkomatem. Urządzenie wskazało, że w wydychanym powietrzu miał 0,4 promila alkoholu. Rozpętała się wielka afera, a Motor mecz przegrał. Sam Bober momentalnie posypał głowę popiołem. - Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Jedyne, co mogę teraz powiedzieć, to "przepraszam". Wyrażam głęboki żal z powodu swojego zachowania. Wiem, że zawiodłem wiele osób, ale najbardziej siebie - pisał w mediach społecznościowych. Miesiąc zawieszenia za alkoholWokół gnieźnieńskiej historii Bobera powstało wiele plotek. Mówiło się, że gospodarze mogli wiedzieć już w nocy, że zawodnik będzie niedysponowany, bo aktualnie baluje w jednym z lokali w mieście. Bardzo ciekawa była także ta o jego nocnej znajomości z miejscową fanką żużla, z którą to miał spożywać alkohol. Ostatecznie żadna z tych historii oficjalnie się nie potwierdziła. GKSŻ zaś potraktowała żużlowca bardzo łaskawie - zaledwie miesiąc zawieszenia i 50.000 zł kary finansowej. Bober wrócił na ostatnie mecze i zaprezentował się całkiem nieźle. O jego wpadce tymczasowo zapomniano, ale z pewnością nie ułatwiło mu to poszukiwań nowego klubu, zważywszy na to, że Motor awansował do PGE Ekstraligi, a on sam skończył wiek juniora. Zdecydował się pozostać w klubie, licząc się, z tym że prawdopodobnie cały sezon będzie zawodnikiem spod numeru 8/16. Tak też było, a Bober za wiele nie pojeździł. W trakcie sezonu działacze poszli mu na rękę i wypożyczyli do drugoligowej Euro Finnance Polonii Piła. Tam Bober zaliczył kilka dobrych spotkań, ale nikogo to specjalnie nie przekonało. Skazany na ławkęZainteresowanie zawodnikiem nie było zbyt duże, tak więc został na kolejny rok w Lublinie, poniekąd skazując się na ponowną "ławkę". W sezonie 2020 w PGE Ekstralidze odjechał... jeden bieg. W praktyce stracił cały rok. Mówiło się o zainteresowaniu jego osobą ze strony Abramczyk Polonii (bydgoszczanie byli nad przepaścią, ale cudem się utrzymali), która pilnie szukała jakiegokolwiek żużlowca umiejącego płynnie złożyć się w łuk. Ostatecznie do transferu nie doszło. Wygląda niestety na to, że historie z przeszłości bardzo ciągną się za żużlowcem. Kilka dni temu zapewne w akcie pewnej desperacji podpisał kontrakt w Tarnowie, tym razem już warszawski (bez gwarancji startu i wypłaty pieniędzy). Oczywiste jest, że jego szanse na jazdę są dość małe. Zapowiada się kolejny stracony rok. Bober nie jest w stanie znaleźć sobie klubu, nawet mimo korzystnej metryki (mógłby być żużlowcem U-24). Czy zatem możemy mówić o kolejnym zmarnowanym talencie polskiego żużla? Niestety wiele wskazuje na to, że tak. Michał Konarski